A2 Wrocław

Po półtorej roku posuchy koncertowej w końcu możemy na powrót cieszyć się pierwszymi koncertami i trasami. Ja do aktywności koncertowej wróciłem już latem, jednak ten tekst będzie dotyczył mojej wyjątkowej, jesiennej wyprawy. Wyprawy na trasę „Jesień z Louder Fest” czyli festiwalu którego druga edycja odbyła się w tym roku we Wrocławiu i tym razem przybrała formę trasy w którą wyruszyły znakomite polskie grupy: Black River i Sixpounder w towarzystwie supportów.

Półmetek tejże mini trasy miał miejsce we wrocławskim klubie A2, które od pewnego czasu jest jedną z moich ulubionych miejscówek koncertowych na mapie Polski. Duża, przestronna, dobrze zagospodarowana sala która gościła już największe sławy świata ciężkiego grania. Chwilę po godzinie 18:00 przekroczyłem próg klubu i zaraz po otrzymaniu opaski oraz pamiątkowej smyczy skierowałem się pod scenę na której w tym samym momencie swoje show rozpoczął pierwszy zespół tego wieczora, czyli Jack Friday. Toruńska formacja z meksykaninem na wokalu zaprezentowała się bardzo sympatycznie. Połączenie groove metalu z rapcorem w klimacie Limp Bizkit czy RATM zrobiła na mnie pozytywne wrażenia a pan wokalista co rusz przemawiał do publiczności mieszanką polskiego, angielskiego i hiszpańskiego. Co jakiś czas ubierał też imponujące sombrero. Sam zespół jest jeszcze przed wydaniem debiutanckiego krążka, ale zapowiadają się bardzo obiecująco.

Następnie na scenie pojawił się miejscowy reprezentant spod znaku metalcore/hardcore, czyli Synapsa. Kwartet dał z siebie pełną moc grając głównie utwory ze swej ostatniej EP-ki „Dissimulation”. Miałem okazję oglądać chłopaków dwa tygodnie wcześniej we wrocławskim Liverpoolu i miałem wrażenie, że wtedy grali na ciut większym luzie. Tak czy siak podołali wyzwaniu i oczekiwaniom wygłodniałej, choć niezbyt licznej publiczności.

Po secie Synapsy skorzystałem z dobrodziejstw baru i porozmawiałem chwilę z członkami zespołu Sixpounder oraz organizatorką całego przedsięwzięcia, Moniką Barańską. Na koncercie pojawiło się również kilku reprezentantów innych zespołów, między innymi Azarath i Hate którzy przyszli obejrzeć kolegów po fachu.

Kolejnym zespołem była Moyra, która zaprezentowała swój melodyjny death metal. Czterech solidnych instrumentalistów oraz bardzo energiczna wokalistka Margo zachęcająca zebranych do wspólnej zabawy znaleźli grono swoich sympatyków wśród publiczności i czuć było, że z utworu na utwór gra im się co raz lepiej. Mam wrażenie, że gdyby mogli zagrać dłużej to rozwinęliby skrzydła jeszcze bardziej, jednak cały dany im czas spożytkowali najlepiej jak mogli. Wykuwa się solidna marka na polskiej scenie z dobrym i agresywnym kobiecym wokalem.

Około godziny 21:00 przyszedł czas na jeden z dwóch czołowych punktów imprezy, czyli The Sixpounder. Odkąd oglądałem ten zespół po raz ostatni w 2013 roku rozwinęli się do jednej z najważniejszych figur w rodzimym metalu. I niestety cały czas jedną z najbardziej niedocenianych. Zaatakowali od pierwszych dźwięków jak żądna krwi bestia, wokalista Filip Sałapa perfekcyjnie łączył potężne, krzyczące partie z melodyjnymi wstawkami, gitarzyści Piotr Solnica i Paweł Ostrowski wyciskali z instrumentów stop procent esencji a całością i rytmiką dyrygował ukryty za pokaźnym zestawem perkusyjnym Artur Konarski (który miał wśród publiczności całkiem sporo sympatyczek co słychać było między utworami). Panowie zaprezentowali cały przekrój swojej dyskografii, oraz zagrali kilka numerów z nadchodzącego, czwartego albumu o nazwie „Killer King”. Sixpounder znany jest również z oryginalnego podejścia do grania utworów innych wykonawców i tym razem nie było inaczej. Padło na „Bohemian Rhapsody” z repertuaru Queen w wykonaniu Pawła Ostrowskiego na gitarze akustycznej i Filipa Sałapy na wokalu. Ten drugi umiejętnie nakłaniał publiczność do wspólnego śpiewania i pomimo delikatnych problemów technicznych w drugiej części utworu panowie podeszli do sprawy z uśmiechem a publiczność nagrodziła ich zasłużonymi brawami. Całość setlisty zamykał znakomity wykon klasycznego utworu Metalliki „Creeping Death” który był prawdziwym nokautem. The Sixpounder to absolutna gwarancja mocy i jakości. Świetny występ!

Po godzinie 22:00 przyszedł czas na gwóźdź programu, czyli rockowo/metalową supergrupę Black River. Zespół złożony między innymi z członków grup Behemoth, Dimmu Borgir i Rootwater wyszedł na scenę i eksplodował energią. Publiczność to wyczuła i reagowała bardzo entuzjastycznie (łącznie ze mną) skandując i śpiewając teksty. Wyczuwalna była również ogromna radocha z grania po tak długiej przerwie co było czuć i widać na twarzach muzyków. Wokalista Maciej Taff skakał i biegał po scenie przez prawie cały koncert non stop będąc w interakcji z odbiorcami. W przerwach między utworami pozwalał sobie na dłuższe refleksje związane z zapowiedziami kolejnych utworów będących całym przekrojem dyskografii grupy przeplatając to często zabawnymi żarcikami. Była również muzyczna zapowiedź kolejnej płyty w postaci utworu „Whiplash” który ciął powietrze niczym świeżo naostrzona samurajska katana. Nie zabrakło też starszych utworów jak „Breaking The Wall”, „Negative” czy wieńczący podstawową część koncertu „Free Man” z potężnym basowym wstępem Tomasza „Oriona” Wróblewskiego. Na bis zagrali utwór „The Rebel” z płyty Humanoid oraz tak zwane „medley” Jumping Queenny Flash będące fuzją klasycznych utworów Sex Pistols i The Rolling Stones. Właśnie ostatni numer miał dla mnie potężne i miłe znaczenie gdyż Taff zeskoczył ze sceny, podszedł do mnie i mojego koncertowego towarzysza i razem we trójkę zaśpiewaliśmy refren. Żegnając się z publicznością podszedł również Orion wręczając mi i koledze pamiątkowe kostki gitarowe. Całość po zejściu zespołu ze sceny przypieczętowała rozmowa z perkusistą Dariuszem „Darayem” Brzozowskim, wspólne zdjęcie i autograf na setliście.

Wyszedłem z A2 przeszczęśliwy i z przekonaniem, że był to jeden z najlepszych koncertów w jakich brałem udział ostatnio. Parafrazując klasyka „Zajebisty był to koncert, nie zapomnę go nigdy.” Kto nie był zdecydowanie ma czego żałować!

Michał

Music Wolves - Odstęp

Grave of Love-All Those Tears Ago-recenzja

Psychodeliczny Neo folk Grave Of Love, to projekt Michała „Neithana” Kiełbasy, który zasłynął jako kompozytor i muzyk przy okazji jego poprzedniego dzieciaka-Whalesong. Neithana również poznaliśmy…

Więcej ==>

Die Form – Rayon X – recenzja

Pokaż mi to co ukryte… Czyli introspektywa w wykonaniu Die Form. Die Form to francuski projekt muzyka i fotografa Philippa Fichota oraz wokalistki Eliane P.,…

Więcej ==>

Behemoth „A Forest” – recenzja

Mroki lasu Behemoth znam i darzę jako taką estymą i sentymentem. Czas bowiem wydania „Thelema. 6” zbiegł się z momentem skierowania mojego zainteresowania w stronę…

Więcej ==>