Ku chwale egipskich bogów
Amon Sethis…ak ja lubię takie niespodzianki! Oczekiwałem może kopi Nile a tu taki psikus! Francuzi w Egipcie? A czemu by nie. I co my tu mamy? O panie kochany, lepiej zapytać czego tu nie ma! Tzn nie ma np. pierogów i smalcu ale za ta są całe litry oliwy i płynu do balsamowania.
Trzecia, pełnowymiarowa płyta pt. Part 0 – The Queen of the golden hair to kawał dobrej muzyki i skojarzenia, które mi przyszły do głowy pewnie Was zaskoczą. Otóż jak już wspomniałem mamy tu metalową symfonię w egipskim klimacie lecz to oczywiście nie wszystko zatem po kolei ale troszkę od kuńca: brzmienie – świetne, naprawdę świetne! Ciężkie a przy tym selektywne! Bardzo ładnie słychać basiwo, które brzmi jak bezprogowiec. Gitarki są mocne, perka brzmieniowo dopasowana idealnie do tej produkcji, klawisze czy też symfonia nie przesadnie na przodzie a jednak słyszalne są wszystkie smaczki aranży, które na szczęście nie są zbytnio cukierkowe. Symfoniczne aranże to nie wszystko, mamy też sporo np.pianina.
Długości kawałków są bardzo różne – od klasycznych 4 minut po 10 minutową kobyłę”From dust to the stars”, która się nie nudzi co przy takiej długości utworu mogło by się zdarzyć.
Tempa są raczej średnie, nie mamy tu zbyt wiele gonitw ani blastów lecz mimo to wszystko się ładnie lepi i nie nudzi. Częste zmiany tempa, zwolnienia, gęsta, nawet na wolnych fragmentach podwójna stopa, solóweczki – nie ma lipy! 🙂
Wokale, które często w kapelach metalowych są monotematyczne tutaj są jednym z instrumentów – przemyślane, ciekawie zaaranżowane i co ważniejsze – świetnie zaśpiewane. Od czyściutkich, balladowych, spokojnych, zaśpiewanych na kilka głosów, przez mocne czyste ale i drapiące i wrzeszczące screamy – wokalista naprawdę daje radę w tych wszystkich barwach!
I teraz moje skojarzenia – kapelka jest jak najbardziej współczesna więc słychać tą nowoczesność choćby w aranżach djentowych LECZ dla mnie tak mógłby brzmieć uwaga uwaga…BLACK SABBATH z płyty Headless Cross i Tyr gdyby nagrywali ją dzisiaj 😀
Dlaczego? Otóż bo tak! 😀 mało tego – nie tylko Black Sabbath ale również Dream Theatre – może dzięki skojarzeniem z wokalem Tonyego Martina i Jamesa LaBrie ale jak posłuchacie to zwróćcie na to uwagę – jak dla mnie ta płytka to świetna kontynuacja Headless i Tyra (oczywiście w cudzysłowie ;)) w nowoczesnym opakowaniu i troszkę mocniejszym przekazie.
Kupujcie jak gdzieś złapiecie bo naprawdę warto! 🙂
Czytała Krystyna CzubuDiaboł-Boruta
9/10