Old school, niemniej podany w formie, rzekłbym, unowocześnionej.

Prosta, ascetyczna wręcz okładka, pozbawiona jakichkolwiek wizualnych fajerwerków. Czerń i czerwień, i tyle. I już na samym początku zespół zarobił u mnie plusa. Lubię taką oszczędną estetykę, kojarzy mi się z wczesnymi latami metalu jako takiego. Czy zawartość muzyczna jest równie old schoolowa co okładka? No nie bardzo.


„Nihilistic Spheres” jest debiutanckim wydawnictwem zespołu. Jak to też często w scenie metalowej bywa, członkowie Annihilation Vortex przygrywają sobie również w zespołach wszelakich, których stylistyka nie zawsze jest zbieżna z tym, co mamy obecnie na ruszcie. Nieistotne to. Istotnym jest fakt, że takie multizaangażowanie owocuje co najmniej znośnym opanowaniem instrumentów, co słychać na debiucie właśnie.

Okładka obiecywała mi wiele, natomiast zawartość krążka już nie do końca charakteryzuje się taką prostotą i surowością. Samo w sobie nie stanowi to problemu, niemniej wymagało ode mnie jednak przestawienia się na jednak inną rzeczywistość niż oczekiwałem. Nie świadczy to bynajmniej, że Annihilation Vortex oferuje death metal zagrany na nowoczesną modłę, gdzie na pierwszy plan wybija się kalkulacja i popisy techniczne. Nie. Z pewnością solidnym fundamentem jest old school, niemniej podany w formie, rzekłbym, unowocześnionej. Taki troszkę środek, pomiędzy staroszkolną prostotą i obskurnością, a nowoczesną masywnością i selektywnością. Wychodzi to wcale nieźle, ale też z drugiej strony jakiegoś wyjątkowego entuzjazmu nie wzbudza.


Słychać, że zespół stara się kombinować i kieruje swoje wysiłki, żeby muzyka była ciekawa i urozmaicona. I te kombinowane momenty niespecjalnie mi siedzą. Taki np. „Let the Nothingness Consume Us!” jest moim zdaniem najsłabszym utworem właśnie z uwagi na jego urozmaicenie np. w postaci fraz artykułowanych głosem mówionym. Takie zabiegi generalnie nie są złe, ale w tym przypadku jednak powodują odczucie niespójności materiału. Troszkę tak, jakby zespół dalej się zastanawiał, w którym kierunku pójść. Taki również tytułowy, „Nihilistic Spheres” rozpoczyna się doskonale, brudno, obskurnie, po czym przechodzi w taką troszkę thrashową rytmikę. Chce się przy tym wpaść w mosh pit i nawalać ile wlezie. I przychodzi 37 sekunda, zmiana tempa, sterylny riff i takie troszkę umpa umpa. Wręcz totalnie inna estetyka!


Annihilation Vortex najkorzystniej wypada w tych bardziej straightforwardowych częściach materiału, których, całe szczęście, jest całe mrowie. Słyszalne są również blackowe naleciałości, co w żaden sposób nie dziwi, biorąc pod uwagę zaangażowanie członków zespołu w inne projekty. Można by powiedzieć, że materiał taki troszkę bez historii, ale jednak posiada w sobie pewien pierwiastek, przez który, może nieczęsto, ale jednak, każe do siebie wracać. A już na pewno materiał zagrany na żywo totalnie rozwali lokal.
Produkcja ok, warsztat ok – brak uwag. Marudzę jedynie na te, moim zdaniem troszkę na siłę stosowane, ozdobniki, zmiany tempa etc., które w tym przypadku mi nie leżą. Ale jest co najmniej nieźle, z tendencją na dobrze. Z chęcią zobaczyłbym, jak to wszystko prezentuje się na żywo, jak tylko zacznie być nieco normalniej. Jak dla mnie szóstka i pół i, finalnie, godzien polecenia zespół.
6,5
Paweł „Kostek” Kostka

Music Wolves - Odstęp

Valyear-„Revolution Fear-recenzja

Żarty się skończyły – wchodzimy do pokoju razem z drzwiami. Bo inaczej nie idzie opisać tego, co Valyear zaserwowało nam na „Revolution Fear”. Fani rodzimego…

Więcej ==>