O mroczny panie jakie to dobre
Czas jakiś nie pisałem recenzji, co wcale nie jest równoznaczne z tym, że niczego się nie rzucało na ruszt. Nie wchodząc w przyczyny tego stanu rzeczy przejdźmy do konkretów, bo przedmiot niniejszego opracowania zdecydowanie nie zasługuje na jakiekolwiek lanie wody czy też ekwilibrystykę. A tym przedmiotem jest split dwóch blackowych załóg. Materiał krótki jak diabli, raptem 25 minut, przy czym w tym wymiarze czasowym zmieściły się 4 kawałki, po 2 na twarz (tj. zespół).
Materiał otwiera „Pieśń o szubienicy” autorstwa Antiflesh. Jest duszno, jest niepokojąco, złowrogo. Atmosfera gęsta jak w szatni Polaków po odpadnięciu z Euro 2020. Po pewnym czasie utwór na krótką chwilę przyspiesza, natomiast cały sam w sobie jest podniosły, nieco doprawiony odrobiną klawiszy, z zachowaniem zdrowej proporcji. Kolejny idzie „Co zrobisz gdy ja umrę panie”. I ten niemal od początku Nas chłoszcze blastem, siarczystymi riffami podbitymi świetnymi klawiszami. W dalszej części utwór nieco zwalnia, przybierając, hmmm, majestatyczne tempo. Tak, tak, nieprzypadkowo użyłem takiego sformułowania. W osobnej recenzji niemalże szczytowałem nad debiutem Wrocławian, wskazując m. in. na dojrzałość kompozycji. No, moi drodzy, tutaj to już jest majstersztyk. Wchodzi jak złoto, pozostawiając na ciele głębokie rany po chłoście. Dycha się należy jak psu buda!
No to ciśniem z Morte. Przyznam, kapela dotąd kompletnie mi nie znana, a z bio wynika, że początki kapeli sięgają 2001 roku. Morte, pochodzące z Radomska commando, specjalizuje się w mniej klimatycznym graniu, a bardziej bezpośrednim wyprowadzaniu ciosów. „Crematory for Fools”, pierwszy na splicie utwór Morte, momentami wręcz kojarzy mi się (zupełnie luźno!) z Behemoth z czasów „Satanica”. A więc jest surowy black/deathowy łomot, siarczysty jak mróz na Kamczatce i ostry jak komentarze Krystyny Pawłowicz. Od razu dostrzegalna jest różnica w podejściu do czarnej sztuki względem młodszych kolegów, co tylko wychodzi na plus całości materiału. Ba! Momentami Morte gra wręcz chwytliwie! Są momenty, w których machając nawalonym czerepem na pewno nie zgubimy rytmu. Drugi kawałek Radomszczan (?), a zarazem zamykający całą płytę „Wielki marsz”, jest zdecydowanie bliższy blackowej tradycji, tj. nie wyczuwam w nim już tak wyraźnych deathowych naleciałości, jest z kolei nieco więcej melodii. W żaden sposób jednak nie grymaszę, bowiem druga propozycja Morte równie skutecznie sprowadza mnie do parteru i rozrywa na strzępy. Jest surowo, jest brudno i nieprzyjemnie. Momentami kawałek osiąga nieprzyzwoite wręcz prędkości, spokojnie dorównujące temu, co słyszeliśmy na „The Inexorable” genialnych bluźnierców z Angelcoprse, na koniec zwalniając i wybijając marszowy rytm…
I koniec. Chce się wincyj i wincyj. Jak dla mnie absolutny must have dla wszystkich miłośników brudnego, podziemnego grania. Dyszka, bez zbędnych dodatkowych opisów. Zarówno jedna jak i druga załoga. Czapki z głów!
10/10
Paweł „Kostek” Kostka