Muzyczna przygoda jednej nocy.
Pierwsze spotkanie z Nightwishem i Tarją było dla mnie, czternastolatka wtedy, wielką podróżą ku nowym nieznanym krainom muzycznym i przez chwile wielką miłością… przez chwilę, która została zatarta wieloma innymi zespołami. Specjalnie zaczynam od wzmianki o Finach, bo mając w ręku krążek pełen symfonicznego metalu o głębokim operowym głosie wokalistki, nie sposób nie mieć takich skojarzeń. Fakt, trudno być całkowicie oryginalnym nieporównywanym do nikogo zespołem metalowym w dwudziestym pierwszym wieku, nie dajcie się jednak zwieść wizji wtórności, bo As Night Fall to oryginalny polski produkt, który bierze na warsztat tę znaną już konwencję i przebudowuje ją na własne potrzeby. Czy to wystarczy, by moje znudzone operowym napięciem i fantazyjnymi klawiszami ucho przeżyło, jakieś ponowne drżenie? Zobaczmy cóż to wokal Anny Achtelik, może zrobić z człowiekiem.
Pierwszą rzeczą, jaka już od pierwszego włączenia płyty narzuca się odbiorcy to klawisze. To właśnie one nadaje utworom symfonicznego brzmienia i niestety znowu brakuje jakiegoś większego instrumentarium, które mogłoby dodać głębi i dołożyć wymiaru muzyce. Jednak pierwszy na płycie Eternal Dance prezentuję się całkiem ciekawie i zachęca do ruszenia dalej. Jest melodyjne, dosyć skocznie, ale też gitara Pawła Dylewskiego nie pozostawia całości bez pazurka. Dalej jedziemy spójnie, choć nie monotonnie. Trzecia kompozycja na płycie zatytułowana Lost in Words wchodzi w ciekawe balladowe rejestry po dosyć odważnym kawałku Stronger. Jeśli już przy odwadze jesteśmy, nie można pominąć bardzo ciekawego układu trzech utworów po sobie, jakimi jest Human Games, Heven i Tales Of Blood. Pierwszy zadziorny, lekko heavymetalowy, może nawet melodyką przepływa gdzieś w pobliżu starego Helloween? Druga pięknie ciągnąca się ballada z dużą dawką przestrzeni do rozpływania i zachwycania, taki kawałek, gdzie gitara schodzi na bok, dając wokalowi pełne pole do popisów. I po tym agresywne, rzucające się z gitarą na barykady Tales Of blood, gdzie klawisze mają brzmienie lekko industralne i wyrywne… ach… aż mnie poniosło. Nie ma co ukrywać, że klawisze, im płyta dalej się rozwija, tym stają się mniej monotonne i mniej banalne. Po naszym tryptyku nadchodzi jeszcze kuszące Find Your Freedom, w którym muzycy chyba najodważniej i najbardziej progresowo podchodzą do grania, i bardzo therionowe Nightmare, w którym ładnie czuć energię, jaką dysponuje ten skład. Forgoten Legacy i następujące po nim, jednocześnie zamykające płytę – Next to you, są mniej popisowe, jednak uzupełniają album o mocne nastrojowe kawałki z gitarami i energią, bez delikatnego wyciszania, wręcz raczej pobudzające na koniec, z klawiszami jak wąż snującymi się między riffami i wokalami.
Nie ma co się kryć, dawno nie było płyty, która sprawiłaby mi tyle kłopotu, co ta. Z jednej strony jest to totalnie nie moja bajka i sam po tę płytę bym nie sięgnął, tak jak nie sięgam po wyczyny Tarji, czy innych tego typu zespołów. Zostawiłem ten klimat za sobą i nie tęsknie. Z drugie zaś strony nie mogę powiedzieć, że ta płyta mi się nie podoba, że jest nudna czy banalna. Wokal Anny jest mniej napięty niż operowe piania z I wish I had an angel i mimo podobieństw między zespołami, nie mogę odmówić katowickiemu zespołowi indywidualności i charakteru. Wiedzą co robią, nagrali spójną ciekawą płyta, która pociągnie słuchacza w długą ciekawą podróż pełną przygód. Nie jest to jednak rewolucja ani dla mnie, ani dla gatunku, nie jest to też olśnienie, tylko doskonałe rozwinięcie znanych tematów. Jednak nie wiem, czy coś we mnie pozostanie po tej przygodzie. Na pewno płyta znajdzie fanów i nie jednego powali, bo ma czym, a ja zostawię sobie jej wspomnienie, jako miłą odskocznie w bok na chwilę, ot taki muzyczny one night stand. No i z ciekawością poczekam na druga odsłone, bo może bardziej trafi do serca. Wiecie, jak to jest z tymi kapelami, nie zawsze jedna płyta wystarczy.
8/10
Kri- SU