Mroki lasu
Behemoth znam i darzę jako taką estymą i sentymentem. Czas bowiem wydania „Thelema. 6” zbiegł się z momentem skierowania mojego zainteresowania w stronę death metalu. Pamiętam, jak jarałem się perspektywą wydania „Zos Kia Cultus”, po czym…. Po wchłonięciu tego ostatniego mój kontakt z kapelą urwał się. Przyznam, że kolejnych wydawnictw nie słuchałem od deski do deski, lecz te fragmenty, do których dotarłem, wskazywały, że nie do końca będą odpowiadać moim gustom. Jak to kiedyś powiedział mój znajomy: „A bo Ty dziwny Kostek jesteś….”.
Zetknięcie się z nową Epką Behemotha było dla mnie przeżyciem dość osobliwym i ciekawym. A koniec końców całkiem przyjemnym. Spieszę z wyjaśnieniami
Jak wskazałem na wstępie, moje obcowanie z twórczością Behemoth ograniczone jest w zasadzie do 3 wydawnictw: „Satanica”, „Thelema.6” oraz „Zos Kia Cultus”. Tym samym moja świadomość dość mocno osadzona jest w death metalowym epizodzie zespołu.
To, co zaprezentowano na „A forest”, wprowadziło mnie kolejno w: zakłopotanie, konsternację, akceptację, a następnie uznanie. Moim podstawowym wnioskiem jest to, że Behemoth za punkt wyjścia obecnie tworzonej muzyki przyjął blackową estetykę. Takową miesza i miksuje z rockowym, jak również rock‘n’rolowym feelingiem. To są naprędce wysnute wnioski, bowiem cały czas mam kłopot z zaszufladkowaniem zawartości „A forest”. Natomiast wiem, że z każdym kolejnym razem moje uznanie dla rzeczonego materiału rosło, bowiem Behemoth intensywność dźwięków, czy wręcz brutalność, porzucił na rzecz wytworzenia specyficznego klimatu, jak choćby w tytułowym kawałku.
Wydawnictwo oferuje nam 3 autorskie utwory (utwór „A forest” podany w wersji studyjnej, jak i na żywo). W sumie nieco ponad 19 minut muzyki. Jak wskazałem już wcześniej punktem wyjścia jest black, w tym dość proste w swojej konstrukcji riffy, jak i całościowo – kompozycje. Materiał nie razi już opętanymi blastami, ultra ciężkimi gitarami, jak to było niegdyś charakterystyczne dla zespołu. Jest tu dużo przestrzeni, dużo pola dla wytworzenia stosownej atmosfery. Jedynie ostatni utwór na płycie, „Evoe” rozpoczyna się tak, jak pamiętam Behemoth – jest mięso w gitarach, jest prędkość w stopkach. Po czym przechodzi w granie zbliżone raczej do rocka, aniżeli do metalowego rzemiosła. A już „Shadows ov Ea Cast upon Golgotha” to niemal czysty rock‘n’roll, z tą charakterystyczną rytmiką i chwytliwością. Ktoś mógłby powiedzieć black‘n’roll…. Nie, to nie to. Black‘n’roll charakteryzuje się sporą dozą chamstwa i prostactwa, żłopaniem taniego piwa zagryzanego cebulowymi chrupkami. Tutaj granie jest bardziej, hmmm, wysublimowane, powiedziałbym nawet, że stonowane. Tutaj za trunek prędzej nadawałby się osiemnastoletni single malt i dojrzewająca szynka i oliwki. Dobra, powiem to – zalatuje mi to troszkę hipsterią!
Nie mam totalnie pojęcia, czy „A forest” zapowiada jakiś stylistyczny zwrot w karierze zespołu, czy też ma pokazać, że ma on również potencjał pokazania się w wersji nieco bardziej przystępnej. Z pewnością będzie o nim gadane, a chyba o to chodzi. Polecam.
7/10
Paweł „Kostek” Kostka