Ciężko, hipnotycznie, kosmicznie.
Dobra muzyka powinna zaskakiwać od samego początku, jak nieoczekiwany prezent, który spełnia nasze oczekiwania w stu procentach. Jeśli za pierwszym razem między artystą a słuchaczem wytworzy się swoista więź, to obie strony są na wygranej pozycji. Tak było ze mną i drugim albumem grupy Black Tundra „Daylight Dark”.
Ucieszyłem się bardzo, mogąc napisać kilka słów na temat tego krążka, gdyż śledzę poczynania zespołu od samego początku. Debiut odnosił się do znanych mi motywów z gatunków doom, sludge, psychodelic i stoner. Bardzo mi to pasowało, gdyż w naszym kraju jak grzyby po deszczu od lat wyrastają klasowe zespoły tworzące w tych ramach i czułem, że Black Tundra również do nich dołączy, chociażby z racji tego, że ma w swoich szeregach weteranów udzielających się wcześniej w Dopelord, Chainsword czy Corruption. To nie mogło nie zażreć, więc po udanym debiucie oczekiwania były bardzo wysokie. I mój muzyczny głód został zaspokojony.
Na „Daylight Dark” mamy rozwinięcie myśli z poprzedniczki, czyli jest jeszcze bardziej mrocznie, transowo i onirycznie. Zaczyna się od „Red Tide”, gdzie smaczny, analogowy riff, umiarkowanie sunąca perkusja i dudniący bas zabierają nas na nieznaną orbitę. Następnie wchodzi ciężki, sludge’owy „Anybody Else”, gdzie skojarzenia z Crowbar czy Neurosis są oczywiste. W końcu, jeśli czerpać, to od najlepszych. Przytłumiony wokal nie prowadzi nas za rączkę, tylko wrzuca w kosmiczny wir i musimy sobie w nim poradzić. Dalej brniemy z zespołem w niespokojne, klaustrofobiczne klimaty „Eyes Burned” i „The Passing”, które przyprawiają o przyjemny brak tchu. Atmosfera nie łagodnieje już do samego końca, gdy wjeżdżają potężne utwory „Made to End” oraz „In My Blood”. Po wybrzmieniu ostatnich dźwięków dużo czasu trzeba, by się otrząsnąć i przetrawić to, co się przed chwilą przeżyło.
Z drugą płytą Black Tundry „Daylight Dark” jest trochę tak, jak z postrzeganiem kosmosu przez człowieka. Mamy przed sobą ogrom mroku i tajemnicy, który jednocześnie fascynuje i przeraża. Wykręcone przez zespół brzmienie jest jak muzyka sfer dobiegająca z najdalszych zakątków wszechświata i przyciąga słuchacza niczym magnes. No i do tego przepiękna okładka, która idealnie obrazuje, czego spodziewać się po zawartości. Dla mnie to prawdziwa muzyczna bomba nie tylko dla fanów Neurosis, Crowbar, Isis, Elder czy Baroness. Jeśli macie otwartą głowę i lubicie dać się porwać w nieznane, polubicie twórczość Black Tundry. A ja nie mogę doczekać się kolejnych muzycznych smaczków tego zespołu.
9/10 Michał Drab