Black Metalowy oldschool
Jest problem. Jest problem, może nie tyle z ustosunkowaniem się do ocenianego krążka, lecz prędzej z rozpoczęciem pisania moich wrażeń z nim związanych. A może właśnie jednak z tym pierwszym? Bo tak po trosze jakoś specjalnie twórczości Blood Stronghold, po zapoznaniu się ze „Spectres of Bloodshed”, nie cenię i… nie pamiętam.
„Spectres of Bloodshed” jest trzecim pełnym albumem w historii kapeli, co jest dla mnie bardzo dużym zaskoczeniem, o czym wspomnę w dalszej części recenzji. Blood Stronghold trudzi się w staro szkolnym black metalu, tu i ówdzie nasączonym delikatnie melodią, a przez to mającym pewne epickie, czy też podniosłe inklinacje. Samo to w sobie zbytnio mi nie przeszkadza tj. nie mam problemu z melodyjnymi naleciałościami w sztuce ekstremalnej, jeśli te podane są w ilościach znośnych i zapewniających harmonijny odbiór muzyki.
Ok, wstęp jakoś wyszedł, lecimy dalej. Nie podoba mi się. Z pewnością wracać nie zamierzam, aczkolwiek bardzo szkoda. Nie mogę nie odnotować jednak wysokiego poziomu rzemiosła, zwłaszcza jeśli chodzi o kompozycje, niemniej jednak produkcja, a w szczególności brzmienie bębnów, zniweczyła wszelkie wysiłki zespołu. Nie potrafię w pełni docenić potencjału, jaki niewątpliwie ukrywa się w tych 41 minutach czarnej sztuki. Ale ukryty on został pod sporą warstwą kurzu, pajęczyn i w szczególności toną kartonu; wstrętnego, wilgotnego, stęchłego kartonu, który chyba był wyznacznikiem w określeniu brzmienia perkusji w fazie produkcyjnej albumu. Dosłownie brzmienie sekcji rytmicznej jest odpychające! Nie wiem, czy tak miało być, czy wyszło niechcący, ale wyszło marnie.To może inaczej. Bardziej garażowego brzmienia garów nie słyszałem dotąd na żadnym pełnym wydawnictwie. Zaskakuje mnie obrany przez zespół kierunek, zwłaszcza że już przecież jakieś doświadczenie w postaci dwóch wcześniejszych wydawnictw, zostało odnotowane. I tak coś czuję, że jednak dla tej specyficznej grupy odbiorców, lubujących się w takich prymitywnych dźwiękach, stanowić on będzie niewątpliwy atut.
Poza powyższym w zasadzie wszystko się na albumie zgadza. Mocno ciągnące chłodem i epatujące prymitywizmem gitary, niepokojący wokal i gdzieś tam sączący się bas. Pewne doktrynalne założenia, czy też pryncypia, „Spectres of Bloodshed” spełnia w stu procentach. A że moja persona jakąś specjalną estymą takich dźwięków nie darzy, cóż, wyszło jak wyszło.
Ale, ale. Gniot to to nie jest. Jest to muzyka, stanowiąca niszę w niszy, ukierunkowana na bardzo konkretne i chyba jednak wąskie grono odbiorców. Ci z kolei, jestem niemal pewien, z ukontentowaniem słuchać będą sączących się z płyty smętnych nut, w tym tak szpetnie nagranej perkusji.
5/10
Paweł „Kostek” Kostka