Książka lepsza od okładki
W marcu bieżącego roku światło ujrzał czwarty studyjny album francuskiej grupy Carnage of Children – Darkness within. Obecnie skład zespołu tworzą czterej panowie, którzy nie figurują w składzie żadnej innej formacji uwzględnionej na metal-archives. Carnage of Children gra wolny niczym walec drogowy thrash metal z wyraźnymi aspiracjami awansu do miana death metalu. Nowe wydawnictwo francuskiej formacji udowadnia, że thrash można grać dobrze, z pomysłem i bez kompleksów.
Największym atutem albumu jako całości jest jego różnorodność i wielowątkowość. Inspiracje muzyką symfoniczną, chóralną czy black metalem widać tutaj na każdym kroku. Grupa nie odkrywa na nowo koła, ale pełnymi garściami czerpie z wszystkiego tego, co powstało w muzyce ekstremalnej od czasów świetności thrashu. Symfoniczne intro i połamane rytmy w utworze kolejnym to tylko przykłady tego jak Francuzi budują swój przekaz. Już w drugim utworze możemy zachwycać się wzniosłym solo w akompaniamencie monotonnych uderzeń perkusji. Rzeź niewiniątek milknie jednak po trzecim kawałku na rzecz kosmicznego przejścia, które przywołuje na myśl woltę jakiej dokonali Blood Incantation w bieżącym roku. Muzyka Carnage of Children i Blood Incantation ma zresztą kilka punktów stycznych. Zamiłowanie do oldschoolowego grania przy jednoczesnej afirmacji kosmicznego ambientu można wymienić tu jako naczelne podobieństwa. Darkness within zawiera dwanaście utworów. Płyta została wydana trzy lata po swojej poprzedniczce Temple of hate i muzycy mieli chyba czas na przemyślenie jej kompozycji. Część z zamieszczonych utworów pełni wyraźnie rolę przedziałów kompozycyjnych. Sprawiają one, że odbiór albumu jako całości róźni się od odsłuchu poszczególnych utworów w oderwaniu od siebie. Trudno byłoby mi wręcz wymienić utwór najlepszy. Jednym z wyróźniających się jest z pewnością Endless stairs, nagrany w rytmie przywądzącym na myśl bieg po niekończących się schodach. Tytułowy Darkness within urzeka jednak melorecytacjami i rozpaczliwym zawodzeniem gitar, by po chwili wpaść w wir krwi i potworności.
Nie można oceniać książki po okładce. Ten truizm jest o tyle powszechny, o ile fałszywy. Oczywiście, że oceniamy książki po ich okładkach. Zarówno dosłownie jak i zapewne w przenośni.W przypadku omawianego albumu zdecydowanie nie powinniśmy. Zespół cierpi na chorobę okropnej szaty graficznej. Okładka Darkness within jest, co prawda, lepsza niż wszystkich ich poprzednich wydawnictw, ale nadal nie jest dobra. Zachęcające nie jest też ani logo, ani zdjęcie samego zespołu.
Chociaż z dwojga złego jest to rozwiązanie lepsze niż sytuacja odwrotna, to mam nadzieję, że ich kolejny album zachwyci również wizualnie.
9/10
Łukasz F