Wdychając krucze pióra
Jak Naczelny mówi mi, że ma coś zacnego dla mnie, to moim bezwarunkowym odruchem jest strach, z czym zaś ten koleś mi wyskoczył. Nie jest tajemnicą, że Nasze gusta, delikatnie to ujmując, nie są ze sobą zbieżne. Tym samym z takim bagażem emocji, z lękiem i niepokojem, odpaliłem sobie Epkę Brytyjskiego Crowgod, i…
I mnie zmiotło! Czytam sobie, że to jakiś stoner metal, jakiś sludge… Nazwy, które nie mówią mi kompletnie nic. To, co ja słyszę, to kawał naprawdę dobrej, mocnej muzyki, ze sporą domieszką skrzypiec (tak kurwa, skrzypiec!). I nie, to nie jakiś atmospheric, melodic, symphonic, nic z tych rzeczy. To porządny, ciężki jak skurczysyn, niespecjalnie szybki metal, z DOSKONAŁYM wokalem i jeszcze lepszą produkcją.
Kawałków jest na „Graveyard Palnet” 6. I każdy utwór jest inny, aczkolwiek cały czas mieści się w kanonie, jaki sobie Crowgod wymyślił. Zatem to nie jest zlepek przypadkowych kawałków, lecz spójna, zróżnicowana całość. Słuchanie rzeczonego wprowadza w całkiem przyjemny stan, bowiem cały materiał jest…. Fajny. Po prostu fajny. I wplecenie w te ciężkie riffy, jeszcze raz – doskonały wokal skrzypiec, uważam, że jest świetnym zabiegiem; skrzypce nie upiększają muzyki, lecz, hmmm, zawodzą, wprowadzając element niepokoju. To nie jest skoczne granie, lecz markotne, sentymentalne, może nie dołujące, ale wymuszające refleksję.
Zatem jeśli oczekujecie od zespołu jakiś turboszybkich temp, niesamowitych popisów technicznych – to nie. Jeśli zaś szukacie w muzyce ciężaru i sporej dawki atmosfery, ale jednak wprasowanej w sposób nienachalny, z pomysłem – brać „Graveyard Planet” póki można!
Polecam. Może nie jest jakieś totalnie odkrywcze granie, ale całkiem odświeżające. Takie… zajebiste
8/10
Paweł „Kostek” Kostka