Teatralne misterium muzyczne
Tym razem na ruszt katowicki Darzamat, a więc zespół, który chcąc nie chcąc znam, choćby z tego, że funkcjonujemy w tym samym mieście. Natomiast przyznam zupełnie szczerze, że dotąd kompletnie zespół nie wzbudzał mojego zainteresowania, a to z tej przyczyny, że oferowany repertuar nie wydawał mi się interesujący. Natomiast, jako, że lubię o sobie myśleć, że mam otwartą głowę (a tak naprawdę i tak ostatecznie okazuje się, że mam zakuty czerep troglodyty), to ochoczo zabrałem się za kolejne redakcyjne zlecenie.
Na „A Philosopher At The End Of The Universe”, bo tak nazwane zostało najnowsze dzieło zespołu, składa się 8 kompozycji (nie wliczając intra), które wypełnią nam ok. 39 minut życia. Kompozycji, które w żaden zasadniczy sposób nie zmieniają mojego nastawienia do zespołu, a które jednak w ostatecznym rozrachunku przyjąłem nawet ciepło, aczkolwiek bez hurraoptymizmu. Wyjaśniam w tym miejscu, że nie jestem fanem gotyku żadnej opcji, a ten w twórczości Darzamat wyczuwam jak nieumarli świeże mięcho. Niemniej jednak fakt, że zdołałem przesłuchać kilkakrotnie materiał bezpopadania w obłęd, a wręcz muszę powiedzieć, że z niejakim zainteresowaniem, świadczy wyłącznie na korzyść zespołu.
Mamy w tym przypadku do czynienia bowiem z wyrafinowaniem i pewną, hmmm, teatralnością. Nie mogę zupełnie pozbyć się wrażenia, że muzyka zawarta na „A Philosopher…” jest jednak tylko częścią pewnego misterium, którego chyba można doświadczyć wyłącznie widząc zespół na żywo – mam tu na myśli przede wszystkim otoczkę wizualną. Ale moje rozważania i przypuszczenia chyba nie mają większego znaczenia – przejdźmy do konkretów. A do tych zaliczam kapitalny, doskonały wokal Flaurosa, który z jednej strony jest fest czytelny, a z drugiej niezwykle drapieżny. Sam już od jakiegoś czasu udzielam się wokalnie, co tym bardziej pozwala mi docenić oralne możliwości wyżej wymienionego Flaurosa. Tym z kolei (wokalom w sensie) towarzyszą tu i ówdzie (a w zasadzie zawsze i wszędzie) czyste, melodyjne wokale niejakiej Nery. Może i takiego zachwytu we mnie nie wzbudzają (początkowo wręcz uważałem, że są słabą stroną płyty), to ostatecznie muszę przyznać, że nacechowane są pewnym magnetyzmem, wyrafinowaniem… Nera może i nie oferuje niesamowitej barwy głosu, to jednak te wspomniane cechy w swój dość zaskakujący sposób doskonale wpasowują się do koncepcji muzyki Darzamat.
Ta z kolei grana jest w tempach powolnych i średnich, bez pośpiechu, tak akurat. Nie ma przesadnego ciężaru, nie ma również, całe szczęście, nawalenia wstawkami symfonicznymi. Darzamat oferuje muzykę bardzo przemyślaną, skrojoną niemal jak u najlepszych krawców. Z gustem. „A Philosopher…” potrafi zaniepokoić klimatem, jak również najzwyczajniej wpaść w ucho (taki choćby „Running in the Dark”, który jest bardzo chwytliwym numerem). No i produkcja, która w mojej opinii jest doskonała.
Obiektywnie patrząc „A Philosopher…” w zasadzie pozbawiony jest wad. Tą największą jest to, że pomimo sympatii, jaką we mnie ww. krążek wzbudził, to i tak stoję dalej na swoim stanowisku, że jednak to nie jest twórczość dla mnie. Może i od czasu do czasu zapuszczę sobie muzykę, bądź co bądź moich ziomków, to jednak zmiany frontu w moim przypadku nie ma. Mimo powyższego uważam, że warto sięgnąć po najnowszy opus katowiczan, bo to kawał porządnego grania jest.
7/10
Paweł „Kostek” Kostka