Destroyers to śląska thrash metalowa formacja, która powstała w latach 80-tych - doczekaliśmy się jej powrotu i na żaden nie wylała się tak szybko fala hejtu. Czy płyta jest na prawdę aż tak zła?
Dostać do recenzji płytę Destroyers w 2020 roku to już komplet plag egipskich. Istna rzeźnia i makabreska bo… po pierwsze płyta zebrała cały zestaw negatywnych recenzji, zanim jeszcze się ukazała, i bardzo mało pozytywnych i to tylko dlatego że kapela Marka Łozy robiła karierę w latach osiemdziesiątych. Jeśli zaś chodzi o mnie, to osobiście 3/4 tej epoki w Polsce najchętniej bym spalił, zaorał i posolił. Z całej metalmindowej kolekcji zostawił bym Kata, a Turbo zasypał pierwsze, tylko nie wiem jeszcze czy za ostatniego wojownika czy też za dorosłe dzieci. Po drugie w dzisiejszej erze fani metalu stawiają mur między fanami brutalnego surowego grania, dla których liczy się tylko ciężkość walca, a fanami awangardy w stylu The Body czy Igorra, którzy to uważają, że każda kapela, która nie jest progresywna, to już dawno się skończyła. To nie ułatwia recenzowania płyty, która nie jest w żadnej z tych kategorii. A no i oczywiście nie cierpię powrotów. Czy mówiłem już, że z drobnymi wyjątkami nie lubię metalu po polsku? A i klasyczny heavy metal też mnie znudził… no to chyba komplet do księgi skarg i zażaleń. I w sumie recenzja powinna być miażdżąca, bo jak kiedyś pisałem przy recenzji powrotu Wolf Spidera kapele powinny umierać raz a dobrze. W tej płycie coś mi jednak nie daje spokoju. Dlaczego w erze kiedy Nocny Kochanek jest uważany za coś wspaniałego, a Turbo za mega klasyka, ta płyta z marszu jest uważana za kiepską i za porażkę? Może jest na niej jeszcze coś dobrego?
No tak jest i to coś bardzo mocnego czyli drugi kawałek na płycie zatytułowany „Jeszcze gorsi”. Jego fragment, czyli “hej to my tylko starsi o trzydzieści lat”, mówi sam za siebie. Płyta ma być płytą z lat osiemdziesiątych, dlatego nie brakuje tekstów o seksie. Tak, pruderyjni ludzie, metal kiedyś śpiewał o seksie. Był wulgarny i zdecydowanie niepoprawny politycznie. Dzisiaj może się Wam to nie podobać, ale ta płyta jest wulgarna i erotyczna. A tam erotyczna – wręcz pornograficzna! Tak, jak okładka, tak wszystkie teksty spowodują wielkie problemy wśród wrażliwszych w tym temacie fanów. Tutaj przypomnę jednak, że był też zespół W.A.S.P, który był jeszcze bardziej bezpośredni.
Dobra co mnie urzekło w tej płycie? Wokale, które jakby dać im mocniejszą szansę to spokojnie mogłyby machnąć jakieś Spider Lullaby czy Abigail. Dobre heavymetalowe gitary i gary. To jest spoko. To jest dobrze zrobione, tym bardziej że większość kawałków ma ponad sześć minut, a końcowe “dziewięć kręgów zła” ma ich aż dziesięć. Skreślanie tej płyty to błąd, choćby ze względu na ciekawe wokalizy we „Wszetecznicy”, która ma chyba najlepszy tekst na płycie. Instrumenty dają radę w pięknym thrashowym tempie po sam koniec. Nie, nie zmieniłem zdania i zarówno epoka, jak i comebacki mam w nosie, ale jednak ta płyta nie jest tym złem wcielonym, o które się ją oskarża. Ma swój klimat i dla lubiących ten klimat ma urok lat osiemdziesiątych podany na współczesnych riffach i garach. Tym bardziej przekonuje mnie też to, że wszystko to nie jeden wielki skok na kasę, a raczej sentyment i wsparcie fanów zespołu, którzy popchnęli go do działania. Mam nadzieję, że oni dostali to, co chcieli czyli przedłużenie zespołu z Jarocina. Co do mnie, powiem wprost – Panie Marku, zostaw Pan ten stary szyld, weź Pan muzyków i nagrajcie coś w stylu Mercyful Fate, ale tak po całości, bo ta płyta udowadnia, że stać Was na więcej niż nietrafienie w mój gust. Mimo to nie mogę dać mniej niż 6, a dam nawet 7 na zachętę. Za produkcję, za możliwości gitar, za gary i wokal. I przeżyję nawet teksty, które budzą lekki uśmiech pornografa – wolę to niż piosenki o lasce z kebaba. Serio. Bawcie się dobrze przy tej płycie, dajcie jej szansę i nie złapcie się w pułapkę elitaryzmu metalowego. Ten gatunek zawsze był brudny i niegrzeczny, i nie zawsze oznacza to coś złego.
7/10
Kri-Su