PUNK NOT DEAD

DUST MICE Earth III jest to pierwszy pełny album grupy pochodzącej z USA. Panowie mają na koncie 2 EPki – więc można wróżyc pełny rozwój muzyczny nabiera tempa.

Ale koniec gadania, posłuchajmy!

Choom Wagon” – ten utwór mnie bardzo zaciekawił, można popłynąc przy nim trochę na punkowo, trochę na Depeche Mode, w każdym razie klimat posiada. Nawet gitara solowa wchodząc miesza trochę rokowo z pankową niechlujnością – ale nie powiem – da się słuchac i gdzies odpłynąć.` „Eye Make You Eye” rozpoczyna saksofon, jeśli chodzi o stan w jaki utwór mnie wprowadza napiszę krótko – nudzę się. Może taka jego rola, siadam w fotelu i zasypiam, relaksuje się? Jedyne co mnie budzi – niezła solówka gitarowa, choc krótka. „Hepatitis X”, hmm – wejście zachęcające, ale dalej dla mnie nic się nie dzieje, tempo utrzymane wręcz anemiczne, saksofon nie ożywia a wręcz usypia, pozostałe instrumenty coś wspólnie tworzą, jednak mnie to nie porywa. „Solitude” – gdzieś już coś podobnego słyszałem? – daje nadzieje na szybszy kawałek, który porwie mnie, zmusi do chociaż lekkiej agresji, niestety nie, nie jest to udany cover Sabbath. Jednak w końcu jakiś jest, jeśli kiczowaty to chociaż bardziej w kierunku jakiegoś muzycznego szaleństwa, chaosu, plus za to, że saksofon już nie usypia i choc gra w kółko to samo – to jest to na swój sposób….słyszalne. Ciekawe są ala intra, które nie są na początku a na końcu utworów, – jest to coś indywidualnego. Kawałek „ Sky King” rozpoczyna się rasowym riffem punkowym, saksofon nawet robi dobrą robotę jako podkład. Refren rozpoczyna prosta toporna sekcja basowa, ale tak kiedyś grało się punka. Ten kawałek jak na razie uznaje za najlepszy na tej płycie, nie mam zamiaru przy tym rozpisywac się za bardzo jaki to boski kawałek – tylko po prostu klimatycznie najbardziej podchodzący pod dobrego punka. „ Crisis on Infinite Earths” od początku jest zaskoczeniem, zastanawiam się czy chłopaki nie czerpali inspiracji z podkładu muzycznego Pana Kleksa. Co tu się wydarzyło? Myślę, że to wiedzą tylko stworzyciele utworu. Proponują jakiś odjazd w innym świecie, na pewno na trzeźwo nie jest to do ogarnięcia, jednak na imprezie, a może lepiej pod koniec imprezy, jak wszyscy leżą gdzie popadnie i nie są pewni czy żyją jeszcze w tej galaktyce, przypalą na dowalenie skręta to tak – mogą podążyc ta drogą. „ Desert Bus” kawałek odegrany i słyszany jak z radia lat 80 tych. Proste riffy. Mam wrażenie, że szczególnymi umiejętnościami muzycznymi może pochwalic się tylko gitarzysta solowy, pozostałe instrumenty krążą cały czas w rejonie prostych podobnych riffów. Dobrnęliśmy do ostatniego kawałka – „ Mountain Wizzards”. Ciężko mi to sklasyfikowac, jest jakis podkład elektroniczny podbijając klimat w stronę Ufo z lat 70 tych, gitara solowa w klimacie Manowar gdy kończy koncert czyli szaleństwo w uszach, szok w oczach. Podtrzymuje klimat punkowy, nawet pojawia się trochę szaleństwa pomieszanego z pewnego rodzaju opętaniem muzycznym.

Podsumowanie: zaleta zespołu – chyba po prostu kosmiczne zaskoczenie muzyczne. Mnie nie zaczarowali, nie zaskoczyli a nawet napiszę więcej – nie zabawili. Może trochę nie moja bajka, nie moje klimaty, jednak dobrego Punka też czasem lubię posłuchac. Czy innym polecę – na pewno warto z ciekawości sięgnąc po płyte zespołu, a może Wam zdmuchnie kapelusze, może ktos planuje odjechana impreze i potrzebuje totalnego odjazdu w klimacie …jakim? właśnie, trochę takiego innego kosmicznego punk – rocka . Życzę dobrej zabawy.

Ave: 5/10

Hellboy

Music Wolves - Odstęp

Motanka – recenzja

Duchy pradawnych ziem zaklęte w magiczny trans To było dla mnie niezwykle odkrywcze, że klasyczny metalowy kwartet może stworzyć tak potężne, tak niezwykle przestrzenne i…

Więcej ==>