Powrót do przeszłości, tylko w stylu ,,disco, techno and no rules”, jak na Niemców przystało

Wreszcie! Niemiecki zespół Electric Callboy, znany wcześniej jako Eskimo Callboy, 16 września 2022 roku dzięki Century Media wydał swój ,,debiutancki” album, zatytułowany TEKKNO. Jestem ciekaw tego albumu, albowiem wcześniejsze wydawnictwa spod szyldu Eskimo Callboy są mi akurat znane. Zatem zaczynamy!

Album otwiera utwór ,,Pump It”, drugi singiel promujący tę płytę. Po raz drugi grupa nakręciła teledysk, który jest jednocześnie zabawny, a z drugiej strony promuje sport i zachęca do wiary we własne możliwości, nie tylko fizyczne. Nowy wokalista to Nico Sallach, którego usłyszeć można już było w utworze ,,Hypa Hypa”, dzięki któremu na YouTube zespół zdobył atencję widzów. Wracając do utworu ,,Pump It”, Nico na samym początku brzmi jak wokalista niemieckiego klasyka disco z lat osiemdziesiątych – Modern Talking, a z drugiej strony umie zarówno użyć growlu jak i screamu. Muzycznie mamy elektroniczny wstęp, natępnie wchodzi perkusja, ale elektroniczna, szkoda. Wreszcie też słychać mocniejszy riff, no i jak na metalcore przystało, konkretny breakdown. Chce mi się przy tym naprawdę ćwiczyć! Mocniejsze przejście jest zaprezentowane przy tak zwanym motywie marszówki, potem jest intensywniej, partie deathcore’u. Ta kompozycja to duża dawka enegii i żąglowanie odmianami core’u i elektroniką. Tempo nie zwalnia w przypadku ,,We Got The Moves”. Preludium to kolejne stemple elektroniczne, tym razem z podkręconym basem. Odruchowo już sama noga zaczyna mi wystukiwać rytm, wiadomo do czego, to doprowadzi – headbanging. Wokal znowu jest na początku inny, a w powietrzu czuć ,,imprezowy powiew mocy”. Co ciekawe lirycznie jest tu bezpośrednie nawiązanie do motywu ,,carpe diem”, znanego z poezji Horacego, zawartego w Pieśniach (1, 11, 8),a brzmiącego dokładnie: „Chwytaj dzień, bo przecież nikt się nie dowie, jaką nam przyszłość zgotują bogowie…”. ,,Fckboi” nagrany wspólnie z damskim zespołem Conquer Divide przenosi mnie swoim brzmieniem do mojej pierwszej styczności z rockiem i czasów boysbandów – wczesnych lat dwutysięcznych z USA, kiedy to rock z elementami core’u flirtował z popem. Z interesujących rzeczy, wokalistka Conquer Divide ma swoje przebłyski, zwłaszcza w momencie, kiedy pojawia się dupstepowy breakdown. Tak czy inaczej, tylko fakt, iż nie jest to długi utwór nie wywołuje u mnie irytacji. Poza tym nie do końca rozumiem znaczenie słów ,,fuckboy” w subkulturze skejtów i miłośników deskorolek, bo to sugerował teledysk. Obecnie to najsłabsze ogniwo albumu.

,,Spaceman” to gościnne popisy rapera o pseudonimie FiNCH. Fakt, jego flow jest dobrane doskonale, udowadnia to zwłaszcza przy finalnym deathcore’owym breakdownie. Tu też wraca przebojowość. ,,Mindreader” zaczyna się znowu elektronicznie, ale bardziej mrocznie i jak dla mnie ta elektronika jest nieco młodsza, mam tu na myśli inspiracje, bliżej jej do okresu po 2005 roku. Napewno skutecznie intryguje. Jest przełom, brutalny scream wraz z dawką jednocześnie gitar, perkusji, jak i deathcore’owy cios na wybudzenie z letargu. Następnie czysty wokal też robi swoje, doskonale współgra ze scremem. Jest dobrze, lirycznie tym bardziej, co mnie osobiście cieszy. Motyw przewidywania i czytania w myślach jest świetny, jestem też przekonany, że zostało tu zakamuflowane zwrócenie uwagi na ,,niewidzialną” władzę nad nami, którą ma korporacja, do której należy nie jedna z przeglądarek. Jeśli tak, to tym bardziej szacunek. ,,Arrow of Love” to znowu zmiana. Znowu po chwili zadumy dostajemy elekroniczno-core’owy cios. Czysty wokal z naprawdę tanecznym techno, dosłownie, bo inaczej tego określić nie potrafię. Sam liryczny przekaz jest pozytywny, aby jednak dzielić się z ludźmi dobrymi emocjami, unikając złości czy też nienawiści. Muzycznie pojawiają się dobrze mi już znane metal i death core’owe przerywniki, ale samo techno jest ewidentnie wyjęte z epoki Scootera. Kto zna Scootera wie o czym mówię. Znowu imprezowa mieszanka idealna. ,,Parasite” to znowu muzyka elektroniczna, ale z przełomu lat dwutysięcznych, tak myślę. Damski wokal na starcie też zaciekawia, potem ponownie riffy gitar, perkusja i scream, jak na metalcore przystało. Krótko mówiąc, dobra zabawa dalej trwa, zmiany wokalne jej akurat służą i tu ewidentnie słychać wokale pomocnicze. Na sam koniec mamy kontrolowany chaos. ,,Tekkno Train” to nic innego jak odzwierciedlenie muzycznie tytułu. Sam wokal jest znowu inny, bardziej pod elektronikę, potem dochodzi scream, czysty wokal, naprawdę czuję się jak w pociagu, przepełnionym elektroniką. Zabawnie słuchać wypowiedzi pani rodem z dworca PKP o nadjeżdżajacym pociagu i kierowaniu na odpowiedni peron, a wisienką na torcie jest końcówka deathcore’owa, gdzie growlowanie naśladuje sam pociąg (Chochocho). Głupie, a jednocześnie genialne!

,,Hurrikan” to dosłowna parodia szlagieru disco, sam byłem zdezorientowany, a potem dostajemy jeden z najcięższych fragmentów płyty, z podwójną stopą, ultra ciężkimi gitarami, pig squealem, screamem i growlem Można? Można. To był dosłowny huragan. Album zamyka kompozycja ,,Neon”. Ma ona transowe otwarcie, wokal ponownie ma inne oblicze, sam rytm jest bardzo podobny do pewnego utworu. Czyżby ukryty cover? Nie zdziwiłbym się. Tak czy inaczej końcówka równie efektywna jak początek płyty.

Po pierwszym przesłuchaniu w głowie miałem jedno: Co tu się ….ło ? Następnie z każdym przesłuchaniem albumu TEKKNO, odkrywałem coraz więcej ukrytych smaczków. Ten album jest jednym z najlepszych wydawnictw tego roku. Dlaczego? Po pierwsze doskonały miks stylów. Po drugie nic nie jest robione na siłę. Po trzecie humor teledysków inspirowany grupą LMFAO, kto nie zna, ten nie zrozumie. Nimi też w niektórych utworach Electric Callboy się inspirowało, jeśli chodzi o elektronikę, oprócz tego niemiecki Scooter i trochę Rammstein. Cały album to ewidentna podróż bez trzymanki, zmian wokalnych jest tyle, że trudno zliczyć. Jest też miejsce na poważniejszy przekaz (Maidreader, Arrow Of Love). Oprócz tego, ja dorastałem na przełomie lat dziewiędziesiątych i dwutysiącznych, dlatego inspiracje muzyczne Electric Callboy nie są mi obce. To ostatni powód, przez który ten album do mnie trafia w pełni. Mam świadomość, że TEKKNO nie jest płytą dla wszystkich, bo nie jest. Tu potrzebna jest ciekawość i otwartość. Jedni ten krążek pokochają, inni znienawidzą. Ja zaliczam się do tej pierwszej grupy, pomimo iż nie jest to album idealny, to jednak nie da się przejść obok tej płyty obojętnie.

Kacper Sikora ,,Relevart”

8/10

Music Wolves - Odstęp

Cinereous Rain – „I” – recenzja

Niezależny hałas, niepohamowany mrok. Równowaga w przyrodzie jest potrzebna, tak samo jak w życiu. Dobrze jest odpocząć, wyciszyć się i słuchać kojących uszy dźwięków. Dobrze…

Więcej ==>

Lunacy – Disconnection-recenzja

Niczym dziesięciometrowe fale zimnego morza Z okładeczki pierwsze skojarzenie jakie mi się nasunęło to pewna płyta In Flames lecz obrazek jest ciut „mroczniejszy” lecz czy…

Więcej ==>

Motanka – recenzja

Duchy pradawnych ziem zaklęte w magiczny trans To było dla mnie niezwykle odkrywcze, że klasyczny metalowy kwartet może stworzyć tak potężne, tak niezwykle przestrzenne i…

Więcej ==>