Gloria Daemonibus!!!
No i znowu miałem problem. Odpaliłem „O Tyrani Demonów” i po przesłuchaniu, prawdę mówiąc, nie wiedziałem, co o niej sądzić. Wszystko tu wywodzi się z norweskiej sceny black metal i to tej z początkowego okresu. Surowość brzmienia, jednak nie aż taka, jak na pierwszych płytach norweskich diabłów. Ostre, zimne riffy i opętańcza perkusja. Niby wszystko schematyczne, słyszane wiele razy i na wiele sposobów. Wiecie, że to, kurwa, nadal działa?! Tak, to wszystko już było. Prawie wszystko. Zwolnienia, niczym w doom metalu były, diabelskie intra były, wściekła perkusja była, ale… nie aż tak naparzająca. Posłuchajcie tych stóp!!! Wokal skrzecząco-wrzeszczący? Też był. Jednak tego, co tu się odprawia – nie, tego nie było! Nigdy nie słyszałem, aż takiej wściekłości, walki, nienawiści, zła, jak „De Tyrannide Daemonum”. Dzwony zwiastujące śmierć i wściekłość demonów. Nienawiść (to słowo klucz, by zrozumieć ten album) czysta, niczym nieskrępowana. Zło!!! Jak to opisać? Rozbierać na czynniki pierwsze, doszukiwać się błędów, narzekać, że to nic nowego? Po co? Tak wiem. Ktoś powie, że ta recenzja jest z dupy. Beznadziejna. Jak oddać zło i tyranię demonów? Włącz sobie Heptomancy i daj się opętać!
To jest black metal!
9/10 tylko dlatego, że boję się następnego spotkania z hymnami Heptomancy! Wtedy spłonę.
Arkadiusz G.