Pożegnanie z pierdolnięciem.
Bicie dzwonów jest zawsze zwiastunem jakiegoś wydarzenia. Albo ostrzega, albo alarmuje, albo przywołuje. Czasem również można się zastanawiać, nawiązując do klasyka, „Komu bije dzwon”. Tym razem padło na katowicki J.D. Overdrive i jego piątą (oraz jednocześnie ostatnią) płytę „Funeral Celebration”.
Osobiście śledzę karierę J.D. Overdrive od niemal samego początku, byłem na kilku koncertach (w tym na pamiętnym Hard Rock Heroes w 2011 roku, kiedy jeszcze „raczkował”). Zespół ewoluował z każdym krążkiem, grał koncerty między innymi u boku Black Label Society czy Down, czyli grup, z którymi stylistycznie jest najbardziej utożsamiany. Aż w końcu przyszedł rok 2021 i piąta, pożegnalna płyta, która, jak to zespół ma w zwyczaju, nie jest pożegnaniem smutnym i poważnym. Na „Funeral Celebration” znajdziemy dziesięć utworów (w tym intro oraz outro), które – podlane wysokooktanowym paliwem z południa – zabierają nas w ostatnią jazdę na krawędzi rock’n’rolla. Oczywiście kondukt nie wlecze się jak muły, ale zasuwa, ile fabryka dała i obwieszcza na cztery strony świata swoją obecność. Utwory „The Ferryman Cometh”, „Old Dog, Old Tricks” i „Casual Catastrophies” to swoista jazda bez trzymanki. Wokalista Wojciech Kałuża wyśpiewuje kolejne wersy w swoim zawadiackim stylu, a gitara Michała Stemplowskiego wwierca się w mózg słuchacza chwytliwymi riffami i solówkami. Nad całością pieczę trzymają perkusja i bas zarządzane odpowiednio przez Łukasza Jurewicza i Marcina Łyźniaka. Muzyka wylewa się niczym ropa naftowa i wystarczy mała iskra energii, aby eksplozja była jeszcze większa. Następnie następuje monumentalny, hipnotyzujący i ciężki jak jasna cholera „On Corpses of Giants”. I komu do tego numeru bania nie zaczęła się sama bujać, niech pierwszy rzuci kamieniem!
Kolejne numery zawierają w sobie najczystszą esencję „Dżej Di Owerdrajw”. Na przestrzeni lat zespół rozwijał się w kierunku, który mnie osobiście odpowiadał i zaskarbił sobie tym całkiem zacne grono sympatyków. Niestety, czasem bywa tak, że trzeba ze sceny zejść. I dobrze jest wiedzieć, kiedy to zrobić. J.D. Overdrive zrobił to, jadąc na potężnej adrenalinie i dając swoim fanom chyba najpotężniejszy album w swojej karierze. Płytę zamyka elektroniczny, zimny utwór „End Transmission”, który stawia ewidentną kropkę. Reasumując, moim skromnym zdaniem jest to jeden z najlepszych i jednocześnie najbardziej niedocenianych zespołów z gatunku ciężkiego grania na naszym rynku w ciągu ostatnich lat. Zatem nie pozostaje nam nic innego, jak celebrować nie tylko jego ostatnią, rewelacyjną płytę, ale i całą dyskografię, bo warto!
Celebrujmy!
9/10 Michał Drab