DEADLY VISION zmartwychwstał!
Kiedy na początku lat 90. zetknąłem się pierwszy raz z DEADLY VISION to nie był jakiś wybitny band. Ot, kapela jakich wiele na Śląsku, a w Polsce jeszcze więcej. Ale nawet w czasach metalowej prosperity nie wszystkie załogi doczekały się oficjalnego wydania materiału, a im się udało. Band powstał w Sosnowcu w 1989 roku, nagrał dwa dema i przepadł. Pojawił się niedawno, kilka lat temu. Nagrał całkiem niezłą epkę, a niedawno pojawił się wreszcie debiutancki album. O najświeższych wydarzeniach z żywota DEADLY VISION, ale nie zapominając o prehistorii (hehe), rozmawiałem z założycielem zespołu, jedynym, który pozostał i trzyma to wszystko w garści – Mariuszem Biełanowiczem.
Markosky:
Zawsze mnie zastanawia co skłania do powrotu zespoły, które pokończyły się w latach 90. Co się takiego wydarzyło cztery lata temu, że DEADLY VISION zmarchwi… zmartwychwstał?
M:
Jako, że najmłodszy nie jestem, trochę tych taśm w kartonie jeszcze mam (hehe), w tym „Sadist’s Vision” (i MORITURUSA) z logiem Asta Records. Pamiętam, że czytałem jakiś wywiad – bodaj z Habeerem (RIP), w którym coś o Asta wspominał, ale to nie była najlepsza opinia. Podpisywaliście jakieś umowy, czy to było robione totalnie na dziko? Bo jeśli dobrze kojarzę, oni wypuszczali też jakieś piraty. Prócz rzecz jasna kilku kapel ze Śląska…
DV:
Kiedyś każda polska wytwórnia puszczała kasety bez licencji. Odnośnie nas była normalnie podpisana umowa na 10 000 sztuk kaset i z tego, co wiem, tyle rozeszło się w Polsce i na świecie.
Ostatnio wysłał nam zdjęcie kolega z Argentyny, któremu wysłaliśmy nową płytę „Slaughterous Foreplay”, na którym jest nowe CD, a obok leży kaseta z Asty z ep-ką „Sadist’s Vision”. Niesamowite uczucie!
M:
Po powrocie epkę i album wypuściliście już sami. Nie szukaliście wydawcy? Czasy się zmieniły, ale pod tym względem cały czas jest u nas straszna popelina.
DV:
No tak, jak napisałeś, jest popelina, gdyż wytwórnia ma teraz ciężko z zarobkiem na sprzedaży płyt. Jeśli mielibyśmy płacić wytwórni za wydanie CD + druk + tłoczenie, że nie wspomnę o studio (grube tysiączki) to stwierdziliśmy, że sami wydamy nasz materiał. Ogólnie wiadomo, COVID i tak rozjebał system, więc może i dobrze, że sami się wszystkim zajmujemy. Mamy dwie Panie Manager, które ogarniają koncerty, czy wywiady w radio i jest dobrze.
M:
Na chwilę cofnę się jeszcze do pierwszego etapu zespołu. Śledziłem ziny, starałem się być na bieżąco, ale tytuł „Krwawe tortury”, to mi dopiero teraz gdzieś się wyświetlił. Co to było za wydawnictwo i czy jest jeszcze jakaś szansa na zdobycie tego rarytasa?
DV:
„Krwawe tortury” to było nasze demo, które zaginęło szmat czasu temu. Ja go nie mam, więc jeśli ktoś ma jeszcze to cudo, to chętnie przyjmę 😉
M:
Jak dobrze pamiętam, muza DV na tym starym demosie miała sporo zwolnień, a i na „Vicious Circle” można ich kilka wychwycić. Nie stronicie od szybszych partii, ale jeżeli dobrze słyszę, nadal czasem w tle pojawiają się klawisze. Przez lata tolerancja deathmetalowców na ten instrument zwiększyła się, ale pamiętam jak kiedyś niektórzy „recenzenci” urządzali jazdy kapelom „bo klawisze” (hehe). Nie mieliście z tym nigdy problemów?
DV:
Muzyka to nie toporne sztywne ramy. Zawsze mówiłem, że wśród moich inspiracji muzycznych był MORBID ANGEL, ale również NOCTURNUS, w którym takich klimatów nie brakowało. Taki jest nasz klimat i styl, momentami są w tle delikatne klimatyczne klawisze i to się nie zmieni.
M:
„Slaughterous Foreplay” to w zasadzie Wasz pełnoczasowy debiut. Szmat czasu od pierwszej próby. Nie można było wcześniej? (hehe)
DV:
No właśnie NIE! Żyliśmy jako zespół, graliśmy próby, były przerwy, ale gdy czas i kasa na to pozwoliły nagrywało się EP 🙂
Co do płyty „Slaughterous Foreplay”… zbroiliśmy się przez dwa lata i udało się, choć nie ukrywam – było pod górkę. Nie utrzymujemy się z muzyki, to po prostu niepoprawna miłość i nie zawsze wszystko jest tak, jak by pasowało wszystkim dookoła. Życie…
M:
Do jednego z utworów z epki („Survival”) nagraliście profesjonalny teledysk. Czy do któregoś z nowych numerów też jest planowany podobny manewr? Zawsze to ciekawostka, a dzisiaj, kiedy ludzie jeszcze bardziej chcą się gapić w ruchome obrazki, może warto im to podsuwać? (hehe)
DV:
Na chwilę obecną wypuściliśmy lyric video do „Designed To Kill”, które można zobaczyć na naszych profilach na YT i FB. Więcej będzie na jesień.
M:
Słowo „survival” kojarzy mi się z walką o przetrwanie na scenie muzycznej, metalowej, niemetalowej – każdej. Macie jakieś pomysły na siebie, a może już na kolejny wydawnictwa? (hehe)
Dziś, kiedy z koncertami jest taka lipa, jest czas na… komponowanie.
DV:
Tak, nowy albym już tworzę, są nawet trzy kawałki. Będą bardziej dynamiczne i jeszcze szybsze 🙂
Co do koncertów, powoli wszystko rusza.
M:
A jak to jest, a w właściwie chwilowo – było – z koncertami DEADLY VISION? Po powrocie pojawiliście się m.in. z niemieckim NECRONOMICON i na „Brutal Night”. Skład jest, materiał na rozpierduchę macie… Chciałoby się powiedzieć: do boju! 🙂
DV:
Dokładnie, wszystko gotowe i nagle… jeb, wszystko legło w gruzach. Od stycznia 2020 mieliśmy poukładane gigi na kilka miesięcy do przodu i nagle stop. Mamy początek lipca i znowu mamy różne terminy. Czas pokaże, czy uda nam się zagrać nasze krwisto-mięsiste dźwięki.
M:
Jak wygląda podział ról w DEADLY VISION? Jest Was pięciu, ale z oryginalnego składu tylko Ty. Stawiasz na demokrację, czy raczej rządy autorytarne? (hehe)
DV:
Tu powinien się wypowiedzieć cały skład, a że akurat mnie wpadł w ręce wywiad, to powiem jak ja to widzę. TAK, jest demokracja, choć w pewnych sprawach ktoś musi mieć głos ostateczny. Od kilku lat nie ma konfliktów, dogadujemy się, czyli jest OK 😉
M:
A czemu kompani z pierwszego składu DV nie wrócili? Zdaje się, że Banan na moment się pojawił w Waszych szeregach, po czym odpadł… Co tam z Janią?
DV:
Hm… Była rozmowa przy reaktywacji, ale Jania mieszka gdzieś pod Łodzią, więc się nie dogadaliśmy odnośnie jednej próby w miesiącu. Z Bananem zrobiliśmy całą EP i wydaliśmy ją, więc założenie skończenia tego, co kiedyś przerwaliśmy, udało się.
M:
To jeszcze powiedz – czemu na Śląsku zawsze tyle się w metalu działo? Kapel w cholerę, kluby, koncerty, festiwale… Tak było, kiedy zaczynaliście i podobnie jest po Waszym powrocie. Chociaż z kapel, które możecie pamiętać z własnego podwórka, jest chyba tylko ISCARIOTA…
DV:
To prawda. Mieszkamy w miejscu, gdzie braci metalowej zawsze było dużo, dzięki czemu zespołów też było i jest dość sporo. Choć kiedyś była to wręcz Religia…
Dzięki, powodzenia!