Punk Rock w czasie apokalipsy!

1. Witam Was bardzo serdecznie. Na początek przedstawcie się w kilku słowach czytelnikom Music Wolves.

Michał:

Cześć.

Pochodzimy z województwa łódzkiego. W składzie: Tomasz Gron – perkusja, Krzysztof Pawłowski – bas, Michał Karasiński – gitara, wokal, tworzymy punkowe trio Kosa Śmierci.

Krzysztof:

Krzysiek Pawłowski – człowiek od niskich dźwięków Kosy, w składzie od sierpnia 2018 roku.

Skąd wziął się pomysł na nazwę Waszej kapeli – Kosa Śmierci?

Michał:

Nazwa powstała w 2000 roku. Z ówczesnym składem: Klaudia z Dexterem – wokal, Sidu – perkusja, Hogata – bas i ja na gitarze, szykowaliśmy się do naszego pierwszego koncertu. Mieliśmy zagrać na scenie pod nieistniejącym już łódzkim squotem na ul. Węglowej wraz z chilijskim zespołem Fiskales Ad-Hok. Były przygotowywane plakaty, więc pod jakąś nazwą musieliśmy się na nich znaleźć. Nazwa miała być z założenia krótka, mocna, punkowa i z jajem. Pamiętam, że na próbie padła propozycja Koza Śmierdzi. Ostatecznie na plakatach znalazło się „Kosa Śmierci – nierówny punk Łódź” (taki dopisek wymyślił Sidu, bo naprawdę było nierówno 🙂 ). Nawet mam jeszcze plakat z tego koncertu.

Krzysztof:

Nie wiem, bo nie wymyślałem, ale nazwa jest ostra, dobrze pasuje do muzyki, którą gramy. Muzyka i nazwa są bez przebaczenia.

3. Jakie były Wasze początki? W kilku zdaniach opiszcie krótko historię zespołu.

Krzysztof:

Historią Kosy jest Miki, jest łącznikiem starego i nowego wcielenia. Choć to stare, to raczej efemeryda z dalekiej przeszłości. Poważna historia zaczęła się w wakacje 2018 roku, kiedy Michał pogrywał sobie z Darkiem, synem pierwszego perkusisty Kosy z dawnych lat. To wspólne granie zaczęło im się coraz lepiej układać, zrobili kilka piosenek, brakowało basisty. Z Michałem znamy się od kołyski, dawno temu też graliśmy razem, więc rzucił hasło, czy nie chcę pobrzdąkać z nimi. Nie miałem basu w ręce od prawie dziesięciu lat, ale punk to nie filharmonia, więc nie miałem specjalnych oporów. Później Darek wypadł z Kosy, w jego miejsce pojawił się Marcin, uroczy człowiek, ale chyba jednak ciężko było mu się odnaleźć w estetyce Kosy. Pechowo dla nas wszystkich, ale szczęśliwie dla zespołu, pojawił się COVID, który wyautował Marcina na dłuższą kwarantannę w marcu 2020 roku. Niedługo potem pojawił się w składzie Tomek, próby ruszyły pełną parą, pojawiła się szybko epka, niedługo będzie duża płyta, więc wszystko się fajnie układa, oby tylko zaczęło się koncertowanie.

Michał:

Zaczęło się tak, że ja grałem na gitarze i bardzo chciałem grać w kapeli, tyle że koło mnie nikt na niczym nie grał. Na pasaż Rubinsteina przy Piotrkowskiej, gdzie jako nastolatek zaczynałem przesiadywać z grupką punkowców, codziennie przychodził taki wysoki kolo, który wyglądał wypisz wymaluj jak Sid Vicious i wszyscy na niego mówili Sid. Zapytałem go, czy na czymś gra – grał na perkusji i tak zaczęliśmy pierwsze próby – we dwóch. Graliśmy u mnie w domu, mieliśmy kilka prób w sali w jakiejś szkole na al. Politechniki (na moment wtedy dołączył do naszej dwójki Puchacz na gitarze), a potem do zespołu dołączyli Hogata, Klaudia i Dexter. Puchacz zniknął. Ostatnie próby już mieliśmy u Sida na strychu 5-piętrowej kamienicy w centrum Łodzi, wygłuszonym znalezionymi przez Sida dywanami (ale mimo tego i tak każdy, kto wówczas stał na pobliskim przystanku autobusowym, był bombardowany łomotem i wrzaskiem, spadających na niego z samego nieba). Właśnie tam przygotowywaliśmy się do naszego pierwszego koncertu.

Mam wrażenie, że z każdym nowym perkusistą Kosa Śmierci miała swój początek. Zaczynaliśmy w składzie, który wcześniej przedstawiłem. Było nas wtedy wielu i dochodziło do małych zgrzytów. I tak po wielkim sukcesie – zagraniu koncertu, zespół się rozpadł. Potem nigdy już nie zagraliśmy razem. Sidowi urodził się syn. Nie było już śladu po kapeli. Ja cały czas chciałem grać, tylko już nie miałem z kim. W moim otoczeniu pojawili się ludzie z zupełnie innego środowiska. Wtedy zacząłem spotykać sie na jam sessions z obecnym basistą Kosy – Krzyśkiem – znamy się od urodzenia. Brzdąkaliśmy sobie parę ładnych lat, aż w 2018 roku spotkałem na pl. Wolności Sida. Był wtedy ze swoim już nastoletnim synem. Zapytałem, czy nie chce sobie znów pograć, ale Sid już miał na głowie swój interes – teraz zajmuje się nagłaśnianiem koncertów i prowadzi dużą firmę. Rozeszliśmy się, ja w swoją, a on w swoją stronę. Kilka dni późnej skontaktował się ze mną jego syn Darek. Mówi, że słyszał, jak mówiłem o graniu, i że to on chce pograć. Zeszliśmy się z Darkiem. Próby były u mnie. Zadzwoniłem po Krzycha i już nas było trzech. Padł pomysł, byśmy nazywali się Kosa Śmierci i tak zostało. Ale nie wróciliśmy już do poprzedniego repertuaru Kosy. Ja miałem w głowie kilka kawałków, zagrałem je i wykrzyczałem. Darek ułożył do nich swoje bicie, Krzychu swój bas i zaczęliśmy Kosę na nowo, tyle że we trzech i ze mną na wokalu. Wtedy to powstały kawałki: „Nie Żyję”, „Domo”, „Przestrzeń”, „Gówno”, „Maski”, „Izolacja”. Zagraliśmy kilka koncertów m.in. w Rolling Barell w Łodzi i w podjarocińskich Mamotach. W Mamotach koncert organizowany był przez Klub Motocyklowy Iskra, z którym do tej pory mamy kontakt i cały czas umawiamy się na koncerty :). W wakacje Darek odszedł. Istnienie Kosy znów przechodziło swoją pauzę. Następnego perkusisty szukaliśmy z pół roku – Krzychu znalazł Marcina. Marcin na nowo komponował perkusję do naszych kawałków. W miesiąc opracował perkusję. Z Marcinem nagraliśmy domowymi środkami nasz pierwszy klip do kawałka „Dwa Słońca” i pierwszą demówkę. Wróciliśmy na koncerty. Zagraliśmy m.in. dla Iskry w Mamotach 10 stycznia 2020 roku. Udało się też zorganizować jeden koncert w Warszawie, gdzie 29 lutego 2020 roku w klubie New Vegas zagraliśmy z zespołami Thrill z Warszawy oraz częstochowskim Skandalonem. To był naprawdę dobry koncert. Zaprzyjaźniliśmy się ze Skandalonem i jak jest jakaś okazja, to ściągam chłopaków na wspólne granie. Po koncercie w Warszawie przyszła zaraza i pozamykali świat. Padł pomysł, by zrobić koncert online – to nagle stało się bardzo popularne (teraz już mdli mnie na wiadomość o kolejnym wielkim wydarzeniu online). Tuż przed planowanym wydarzeniem Marcin rozchorował się i nie mógł grać. Doszliśmy do wniosku, że zrobimy go z Krzychem we dwóch. Wszystko już promowaliśmy własnymi środkami od miesiąca i nie chcieliśmy powiedzieć ostatniego dnia „sorry, jednak nic nie będzie”, tym bardziej że był to bardziej performance niż koncert. 20 marca 2020 roku tak też się stało, perkusję podłożyliśmy z demówki, jaką nagraliśmy z Marcinem i poszło. Wprowadzone obostrzenia cały czas trwały, praca zdalna, absurdalny zakaz zgromadzeń, covidowy terror ma się w najlepsze do tej pory. Marcin do zespołu już nie wrócił. Historia z poszukiwaniem perkusisty zaczęła się na nowo. W moim otoczeniu obracał się stale Tomasz Gron, widywałem go często i wiedziałem kim jest, tyle że osobiście go nie znałem. Kolega podszepnął, bym z nim zagadał, może z nami zagra.

Tak też się stało. Tomek od razu przystał na propozycję, umówiliśmy się na próbę i został z nami (o ironio, jak później się dowiedziałem, Darek uczył się gry na perkusji na pierwszych nagraniach Moskwy z czasów Tomasza Grona). Tomek na nowo skomponował perkusję do istniejących utworów i od razu zaczęliśmy pracę nad nowymi kawałkami. Dotychczasowym efektem naszej współpracy jest drugie demo z nową aranżacją utworów – nagrane w studiu u Adama Zajdela i dwa własnoręcznie wyrzeźbione klipy do utworów „Jesień” i „Maski”. Wykorzystując chwilowo odpuszczający sanitarny terror, zagraliśmy dwa koncerty – w tym jeden 11 września 2020 r. w łódzkiej Woolturze, w ramach imprezy „Oi Oi Oi to Punk z Miasta Łodzi – Noc Wspomnień I Coverów”. Koncert zorganizowany został przez Bugsa, który w PRL-u razem z Tomaszem Gronem i Tomkiem Vokalem Woźniakowskim tworzył łódzką kapelę Rezerwowa Armia Pracy. Ja do koncertu ściągnąłem Skandalon, a Gron zaprosił Vokala, by wykonał z nami dwa historyczne kawałki RAP-u. Zagrała też Zemsta Nietoperza i Supergrupa złożona z załogantów z tamtych lat. Bardzo mile wspominam ten koncert. Było dużo ludzi. Chwilę po tym znów zamknęli wszystko. Teraz spotykamy się teraz regularnie na próbach.

4. Pomimo trudnego okresu na świecie, szczególnie w dobie epidemii koronawirusa, w ubiegłym roku ukazała się Wasza debiutancka epka zatytułowana „Covid-19. New Demo Of Oldies”. Jest pełna surowego, oldschoolowego brzmienia, które niczym wehikuł czasu przenosi słuchacza do polskiego punka z lat 80. Skąd czerpiecie inspirację?

Krzysztof:

Jeśli brzmienie jest wehikułem z lat 80., to z naszej trójki Tomek nie musi tłumaczyć się z inspiracji – sam dla siebie jest inspiracją! W moim przypadku inspiracje są raczej niepunkowe, wywodzą się bardziej z reggae. Oczywiście na brzmienie się to aż tak nie przekłada, bo brzmienie robi gitara, a tu w Kosie nie ma kompromisów – ostro i do przodu Ale w trójkę mamy w sumie takie podejście, żeby to wszystko było ostre, charczące, niewygładzone. Trochę nam tego brakuje w obecnej muzyce czy sposobie jej nagrywania. Wszyscy chcą brzmieć jak kryształ, wyraźny jak 4K w telewizorze, a my idziemy w przeciwną stronę. Zresztą nasza nadchodząca płyta powinna być jeszcze bardziej surowa, bo Tomek wymyślił nowe podejście do basu – obkupiłem się w armię fuzzów i przesterów, a efekty usłyszycie na płycie A co do EP – powstała pod wpływem chwili, chcieliśmy mieć coś na kształt naszej wizytówki, bo co tu dużo mówić – przyjście Tomka dodało kopa naszej muzyce. Tomek to zresztą odrębna historia – jak go nie znasz i zajrzysz w jego PESEL, to w życiu byś nie pomyślał, że facet ma tyle energii i ikry w grze. W czasach Moskwy miał ksywkę Szybkie Pałki – jest aktualna do dzisiaj W każdym razie nasze poprzednie „piwniczne” nagrania nie korespondowały z naszym „tu i teraz”, więc stąd pomysł. Płytka może nie jest doskonała, ale ma dużo uroku, fajnie dopełniają ją też nasze klipy robione przez Michała.

Michał:

Tak to bardzo zabawne i nie wiem z czego to wynika. Ale faktycznie ja jestem fanem polskiego starego punka. Moim zdaniem te nagrania podłej jakości to niewiarygodna dawka historii i jest w nich o niebo więcej sztuki, spontaniczności, autentyzmu, treści i przekazu niż w klarownym, równym, selektywnym, głębokim stereofonicznym brzmieniu dziś wszechobecnym. I choć nigdy umyślnie nie starałem się uzyskać jakości lat 80., to jak widać tak już wyszło – wiem to z dobiegających opinii. Prowadzący audycję „Punkowe Przedszkole” w Punkowym Radiu Underground powiedział na łączach, że jakby nie wiedział, że jesteśmy współczesną kapelą, to uznałby, że podrzucone mu nagrania pochodzą sprzed kilkudziesięciu lat – co dla mnie osobiście jest wielkim komplementem. Teraz jesteś kolejną osobą, która to potwierdza. Inspiracje chyba wychodzą z podświadomości (a nie wiem co tam siedzi), bo faktycznie nigdy nie udało mi się zagrać tak jak kapele, które lubię. Zawsze jak próbowałem coś zagrać w stylu czołówki punkowej sceny, to wychodziło coś zgoła zupełnie innego i do bani, dlatego tak ciężko mi się gra jakiekolwiek covery i dałem sobie spokój z graniem tego, co już zostało zagrane. Defloracja, stary Deuter, Brak – proste, emocjonalnie naładowane melodie – nie do powtórzenia. Pewnie to nasze brzmienie wynika z wieku, w jakim jesteśmy (ja z basistą jesteśmy rówieśnikami z 80 roku, a perkusista jeszcze starszy), skostnienia naszych palców i ogólnie wewnętrznego rozbicia.

Jeżeli chodzi o teksty, to piszę je ja i staram się nigdy nie pisać rozwlekle. Są rzeczy, które dotykają mnie na co dzień i nie dają spokoju, drążą mi dziurę w brzuchu i opisuję je jedynie za pomocą kilku słów. Te teksty mają być krótkie i enigmatyczne, tak by ich treść wybiegała daleko poza ramy użytych słów. To, do jakich wniosków się dojdzie, zależy tylko od słuchacza. Osobiście nie czuję potrzeby narzucania komuś interpretacji moich myśli i poglądów więc droga, jaką będzie szedł odbiorca, będzie taka, jaką sobie z tych słów ułoży. Chyba podobnie jest z niektórymi obrazami i fotografiami, na które patrząc, wybiegasz daleko poza ramę.

5. Tomku, nie chcę tutaj nikogo w żaden sposób faworyzować, bo zespół stanowią wszyscy jego członkowie i wspólnie decydują o jego sile w sposób równorzędny. Jednak udało mi się zdobyć kilka informacji na temat Waszego zespołu i jedna z nich brzmi, że byłeś „Pałkerem” legendarnej już Moskwy, która wraz z Tobą zapisała się na kartach historii polskiego punka, a teraz otwierasz kolejny jej rozdział w Kosie Śmierci. Jak wspominasz tamten okres swojej twórczości?

Tomek:

Bardzo dziękuję Ci za to pytanie. Gra w Moskwie była przygodą mojego życia. Trafiliśmy w swój czas. Byłem współzałożycielem tej kapeli bardzo dawno temu, we wrześniu 1983 roku (zabrzmiało jak we wrześniu 1939 sic). Grałem w Moskwie przez trzy lata od 83 do 86 roku. Zagrałem około 40 koncertów, w tym na festiwalach: Jarocin ‘84 (laureat), Jarocin ‘85 (gwiazda dnia punkowego), Rock Arena Poznań ‘85, Fama Świnoujście ‘85, Rockowisko ‘85 (gwiazda pierwszego dnia przeglądu zespołów rockowych), Kulaż w Lublinie, poza tym w klubach: Akwen w Gdańsku, w Gliwicach, Od Nowa w Toruniu i w Warszawie w Remoncie, Hybrydach oraz Stodole. Nagrałem z Moskwą cztery płyty.

6. A czy są jakieś momenty, którymi chciałbyś podzielić się z czytelnikami, związane z Twoim bębnieniem w Moskwie? Nie chciałbym tu niczego sugerować, ale chyba w związku z nazwą, przypadającą na czas świetności zespołu, była bardzo odważna…

Tomek:

Kosa jest moim piątym zespołem. Jestem prawdziwym weteranem, ponieważ gram na bębnach z przerwami już od 43 lat. Zacząłem w 1977 roku w wieku 16 lat w kościelnym zespole akademickim Logos w Łodzi, następnie były punkrockowa grupa Rezerwowa Armia Pracy, Parlament i Moskwa. W 2010 roku wystąpiłem na koncercie jubileuszowym Moskwy w Łodzi w charakterze supportu angielskiej gwiazdy punk rocka GBH. Później miałem długą przerwę, ale od czasu do czasu ćwiczyłem stukanie na wersalce, podobnie jak bębniarz Rolling Stones Charlie Watts. Z okresu grania z Moskwą pamiętam kilka zabawnych momentów. Pierwszy jesienią 1984 r. w Toruniu w klubie Od Nowa, gdy mieliśmy wystąpić z tamtejszymi gwiazdami punk rocka i nowej fali: Republiką, Rejestracją i Nowomową (późniejszą Kobranocką). Mieliśmy wszyscy grać na pożyczonym sprzęcie Republiki, ale tuż przed koncertem gitarzysta Zbyszek Krzywański odmówił naszemu gitarzyście Pawłowi Gumoli pożyczenia swojego wzmacniacza. Doszło do awantury i małej przepychanki z ówczesnym managerem i ochroniarzem naszej kapeli, byłym szefem klubu kibica piłkarskiej drużyny ŁKS Łódź, po której gitarzysta Republiki nie tylko pożyczył piec, ale musiał grać z opatrunkiem na twarzy. Na dwóch koncertach w Gdańsku w klubie Akwen grałem z Moskwą wspólnie z grupą Bielizna Geringa. Zaraz na początku koncertu wyleciały szyby w drzwiach i oknach, musiała interweniować milicja. Podobnie we Wrocławiu. Graliśmy w jakimś kinie. Przyszło dużo skinów, którzy zaczęli demolować drewniane krzesła, wyrywali i rzucali na scenę. Organizatorzy przerwali koncert i wezwali ZOMO. Guma krzyczał do mikrofonu w kierunku interweniujących milicjantów: gestapo, gestapo! Musieliśmy uciekać z klubu. Najkrótszy koncert zagraliśmy w 85 r. w Łodzi w muszli koncertowej podczas Święta Dziennika Głos Robotniczy. Zagraliśmy tylko cztery utwory i po około 10 minutach wyłączyli nam prąd, a później milicja nas spałowala. A najfajniejsze wspomnienia mam z koncertu w Krakowie. Byliśmy zakwaterowani w centrum miasta w hotelu Polskim na

pierwszym piętrze. W pewnym momencie chciała się do nas dostać grupa kilku dziewczyn krótko ostrzyżonych, w skórach, których nie wpuścił ochroniarz. Wtedy z chłopakami związaliśmy prześcieradła i wyrzuciliśmy przez okno, a dziewczyny wspinały się po nich do góry do naszego pokoju. Niestety, jedna miała pecha, ponieważ spadła na chodnik. Ale szczęśliwie poza lekkim stłuczeniem łokcia i kolana nic jej się nie stało. Nigdy bym nie pomyślał, że w wieku 59 lat będę jeszcze bębnił, a dodatkowo w czadowej kapeli. I jeszcze gdy ktoś tego słucha, jest to bardzo miłe. W kapeli jest chemia, rozumiemy się bez słów i wzajemnie uzupełniamy. Gramy prosto, głośno i maksymalnie szybko. Moim ideałem jest brzmienie najlepszych grup hardcore i crossover ze złotego okresu lat 80.: Discharge, GBH, Pro Pain, Prong czy DRI. Tylko jeszcze masywniej i szybciej. Chcemy osiągnąć brzmienie tzw. ściany dźwięku. Moim ideałem jest brzmienie grupy Discharge z albumu “Hear Nothing, See nothing, Say nothing”. Chcemy nagrać album w wersji CD i winylowej. Mam nadzieję, że nastąpi to już niedługo.

Pamiętam jeszcze zabawne zdarzenie związane z koncertem Moskwy na festiwalu rockowym Fama ‘85 w Świnoujściu. Graliśmy wspólnie z innymi już znanymi gwiazdami z Jarocina: Madame, Made in Poland, Siekiera, Shakin Dudi i wielu innymi. Piękne okoliczności przyrody, świetna pogoda, plaża, morze i czas wolny po koncercie. Spędziłem miłe chwile z bardzo atrakcyjną dziewczyną. Niestety okazało się, że była to przyjaciółka gitarzysty Shakin Dudi i Śmierci Klinicznej, Darka Duszy (autora wielu hitów, między innymi „Mam dwie lewe ręce” i „Za 10 minut trzynasta”). Darek był wówczas niezłym rozrabiaką, a dodatkowo miał nade mną sporą przewagę fizyczną i był bardzo zazdrosny o swoją dziewczynę. Gdy nas zobaczył leżących na kocu, bardzo się zdenerwował. Pamiętam, że gonił mnie przez kilka minut, trzymając w ręku siekierę strażacką. Dobrze, że udało mi się wtedy uciec. Teraz, grając w Kosie Śmierci, mam szansę na rewanż.

7. Wróćmy jednak do Kosy Śmierci. Słuchając Waszej epki, odnoszę wrażenie, że szlagierowy numer „Nie żyję”, najbardziej nawiązuje do tej straszliwej choroby naszych czasów, która pojawiła się także w tytule płyty, i posiada znacznie szerszy kontekst, aniżeli wydawałoby się w pierwszym kontakcie z tym utworem. Wymaga niewątpliwie głębszego wsłuchania się w jego słowa i ich analizy. O czym, Waszym zdaniem, jako autorów, jest ta piosenka?

Krzysztof: To dziecko Mikiego, niech powie kilka słów o nim.

Michał: Tak się złożyło, że duża część kawałków powstała przed pandemią. A po jej wybuchu, jak to słusznie zauważył już wcześniej Gron i teraz Ty, nasza powierzchowność niezwykle trafnie zaczęła się wpisywać w otaczającą rzeczywistość. Sama nazwa Kosa Śmierci w dobie codziennego straszenia zarazą wpasowuje nas w panujące nastroje. Do tego dochodzą starsze kawałki „Izolacja”, „Maski” – słowa ostatnio częściej powtarzane niż dzień dobry. No i na koniec „Nie Żyję”. Informacja o tym, ile osób nie żyje, pojawia się w mediach średnio co 5 minut. Jeśli chodzi o „Nie Żyję”, to jest kawałek, w którym chciałem przedstawić obraz śmierci wewnętrznej człowieka. Jak w swojej strefie komfortu automatyzujemy swoje życie (nie czujemy już strachu, który często pobudza nas do myślenia), poza jedzeniem, piciem, sraniem, sikaniem i pieniędzmi nie mamy innych potrzeb. Tracimy swoje zmysły: niby widzimy, niby docierają do nas zapachy i dźwięki, lecz nic z tego już nas nie porusza, nie ma znaczenia, nie wzbudza w nas żadnych emocji, dotyk nie powoduje gęsiej skórki, idziemy gdzieś, lecz już nie czujemy potrzeby by iść – jesteśmy trupem w żywym ciele. Szczęśliwi ci, którzy zorientują się, że coś jest z tym nie tak.

8. Z tego, co w trawie piszczy, słychać, że przymierzacie się do wydania płyty. O czym ona będzie traktować i kiedy będzie można się jej spodziewać?

Krzysztof:

W kwietniu pewnie nagramy instrumenty i wokal, nie mam pojęcia, ile zajmie mastering, ale raczej nie będziemy tego szlifować kilka lat, jak Axl Rose „Chinese Democracy”. Przed wakacjami płyta powinna być. Fajnie, jeśli do tego skończyłby się lockdown, żeby pograć ludziom te kawałki na żywo. O czym będzie płyta, to trzeba pytać Michała, bo to nasz człowiek od słów. W każdym razie będzie kilka piosenek o aktualnych czasach, a kilka z bardziej ogólnym przesłaniem. Na pewno można liczyć na niebanalne słowa z poetyckim posmakiem, które są w mocnej kontrze do papki z radia, ale też do punkowej liryki spod znaku „trzy akordy, darcie mordy”.

Michał:

Tak. W planach mamy wejście do studia. Jeśli pomysły na ratowanie świata nie sprawią, że to będzie zakazane, to zrobimy to na początku kwietnia. Płyta traktować będzie o ostatnio wszechobecnym strachu, izolacji, a także o ignorancji człowieka wobec matki Ziemi i drugiego człowieka – w kontrze do emocjonujących doniesień środków masowego przekazu, jak to się bardzo o siebie troszczymy.

9. Czy macie konkretne plany, kiedy płyta ujrzy światło dzienne?

Krzysztof:

Na razie pandemia zamknęła nas w naszej kanciapie, gdzie szlifujemy piosenki i czekamy na odblokowanie kraju, żeby ruszyć w kraj z koncertami. Przewrotnie sytuacja nam sprzyja, bo mamy czas się jeszcze lepiej zgrać, ewentualnie zrobić kilka piosenek i z marszu podbić Polskę i kraje ościenne

Michał: Teraz trudno jest coś planować konkretnie. Wszystko zmienia sie z dnia na dzień. Zobaczymy jak wyjdą nagrania i jak długo będzie przebiegała postprodukcja. Chcemy wydać CD i winyle. Chcemy też bardziej rozpowszechnić się z naszą muzyką w sieci.

10. Co chcielibyście na koniec przekazać naszym Czytelnikom?

Michał:

Przede wszystkim serdecznie Was pozdrawiamy. Życzymy wszystkim, by w zdrowiu i pogodzie ducha dotrwali do końca tego szaleństwa. Mamy nadzieję, że już niedługo będziemy mogli do Was dotrzeć z nasza płytą i koncertami.

Krzychu:

Niech czekają na Kosę Śmierci w swoim mieście. Skosi ich na śmierć

Tomek:

Pozdrawiamy naszych fanów oraz czytelników i słuchaczy Music Wolves, a także wszystkich lubiących rockowy hałas. Mamy nadzieję, że Was nie zawiedziemy.

 

Wywiad  dla Music Wolves przeprowadził Łukasz Polak! 

Music Wolves - Odstęp

Apolityczność to też polityka – Sodom rezygnuje z udziału w Steelfest

Jest to ten moment, w którym dźwięk przejmuje kontrolę, a człowiek ją traci – w obszernym wywiadzie dla Music Wolves o nowej płycie „Radiance of a Thousand Suns” industrial-metalowego Whalesong, pasji, inspiracjach twórczych, koncertach oraz swojej pracy opowiada multiinstrumentalista, wokalista i kompozytor – Michał Neithan Kiełbasa.

Więcej ==>

Jak to jest być Polskim Wikingiem? – Wywiad z grupą Pandrador

Jest to ten moment, w którym dźwięk przejmuje kontrolę, a człowiek ją traci – w obszernym wywiadzie dla Music Wolves o nowej płycie „Radiance of a Thousand Suns” industrial-metalowego Whalesong, pasji, inspiracjach twórczych, koncertach oraz swojej pracy opowiada multiinstrumentalista, wokalista i kompozytor – Michał Neithan Kiełbasa.

Więcej ==>

Folk Metal Night (edycja Dziady)!

Jest to ten moment, w którym dźwięk przejmuje kontrolę, a człowiek ją traci – w obszernym wywiadzie dla Music Wolves o nowej płycie „Radiance of a Thousand Suns” industrial-metalowego Whalesong, pasji, inspiracjach twórczych, koncertach oraz swojej pracy opowiada multiinstrumentalista, wokalista i kompozytor – Michał Neithan Kiełbasa.

Więcej ==>