Mrok Patos Energia
Pierwszy raz moje spotkanie z zespołem Lacuna Coil miało miejsce w Hali Baildon w Katowicach na Metalmanii w 1999 roku. Z pewna taką nieśmiałością po nich sięgnęłam bo to niby moje klimaty a i śpiewająca panienka budziła moje branżowe zainteresowanie. Z pewna nieśmiałością sięgnęłam i równie szybko swój wysięgnik schowałam z pewnym niesmakiem o którego powodach nie będę mówić publicznie. Nawet podrygujący w rytm metalowych riffów laluś nie zdołał uratować mojego wrażenia tak więc przez zgoła 22 lata unikałam tego zespołu szerokim łukiem. Do czasu. Zrządzeniem opatrzności wpadł oto w moje ręce album Live from the Apocalypse.
Cokolwiek można powiedzieć o tym wydawnictwie , nie można zaprzeczyć, że jest pozycją obowiązkowa dla fanów nie tylko Lacuna Coil ale także zjawisk typu Evenescence lub Within Temptation. Koncertowo zespól zdecydowanie na scenie jest w swoim żywiole a i mieszanka ostrych riffów i melodyjnych wokaliz pozwala na prezentację pełnego spektrum możliwości muzyków. Choć geste wibrato i piskliwy nieco tembr głosu Cristiny może chwilami drażnić to przyznać trzeba ,ze ta niewielka swym wzrostem istota zdecydowanie „daje rade”. Bogate w melodie zaśpiewy w doskonały i wyważony sposób są nieuzupełniane charczącymi czyli growlo-screamo-hurshowymi partiami męskimi .Nie brak także czystego męskiego głosu wśród partii wokalnych Andrei Ferro choć przyznać trzeba ,ze Cristina nawet bez wizji pozostawia swojego scenicznego partnera w cieniu. Jeśli chodzi o warstwę instrumentalną to, co reprezentują gitarzyści i sekcja rytmiczna jest totalnie na plus. Jest to nośnik mocy, energii i ciężaru jakiego fani szukają wśród współczesnych zespołów znacznie młodszych niż te 20 kilku letnie jak Lacuna Coil. Sample użyte w kompozycjach nadają utworom charakter nowoczesny i aktualny. Myślę ,ze i niejeden zwolennik metalcore’u znalazłby w tym materiale coś interesującego.
Co mogę powiedzieć o tej płycie i samym zespole w podsumowaniu? Otóż na pewno to , że Lacuna Coil bazuje na tzw. efekcie wow. Już pierwsze dwa utwory Anima Nera i Sword of Anger sprawiają, że koparka uderza o podłoże i w zasadzie mogłaby tam zostać gdyby… no właśnie. Z utworu na utwór to napięcie nie słabnie ale i nie wzrasta. Nie ma co tu mówić o dramaturgii koncertu jak i wewnątrz-utworowej gdyż wszystko jest jakieś takie …. podobne. Mrok ,patos energia – niby fajnie ale tak jakby już do znudzenia. Każdy z utworów budowany jest za pomocą podobnych środków artystycznych. Nie można im nic odebrać ,jednak gdybym miała przyrównać to wydawnictwo do dzieła kulinarnego powiedziałabym o nim ,ze to paczka wybornych ciastek , z których każde jest przepyszne ale … każde takie samo. Moje spotkanie z Lacuna Coil po 22 latach można uznać za przyjemne- chętnie poleciłabym ten album zarówno zwolennikom melodii jak i ostrych i ciężkich riffów. Czy wniosło to coś do mojego sposobu postrzegania zespołu – i tak i nie…. Ale to już temat na dłuższą rozprawę przy szklaneczce czegoś przezroczystego 🙂
7/10
Agata Pawłowicz