Uczta nie tylko dla wilków.
Buszowanie w płytach to chyba jedna z najprzyjemniejszych rzeczy dla dziennikarza muzycznego. Szczególnie jeśli płyty same niczym ryby wskakują do sieci i trzeba je tylko wyciągnąć a następnie pokazać światu. I z takich zbiorów można sobie urządzić pyszną ucztę. I oby to nie była nasza ostatnia uczta. Zapraszam na recenzję płyty opolskiej formacji Last Feast of The Wolves zatytułowanej „Fragments”.
Mam takie wewnętrzne przekonanie, że jeśli w zespole znajdą się muzycy z różnych bajek gatunkowych to wyjdzie coś albo bardzo dobrego, albo grubo poniżej przeciętnej żeby nie powiedzieć gównianego. W LFOTW mamy muzyków z takich zespołów jak Sekator (death/thrash metal), Bartzabel (thrash/groove metal), 13 Piętro (rock) oraz Devilish Impressions (black/death metal). I tutaj z różnych składników podobnie jak w genezie powstania Atomówek powstała formacja będąca bohaterem dzisiejszego tekstu. Ale podobnie jak w wyżej wymienionej kreskówce dodano jeszcze jeden składnik: Związek X, czyli rasową iskrę do grania ciężkiej muzyki. Już samo intro zapowiada nam konkretną młóckę tłustym gitarowym riffem i świetnie wpasowanymi samplami. Po niespełna dwóch minutach otrzymujemy pierwszy strzał, czyli utwór „Normandie”. Muzycy LFOTW od razu pokazują, że zabierają nas w wielowymiarową podróż podczas której na pewno nie będziemy się nudzić. Blasty, breakdowny, soczyste riffy, chwytliwe refreny – wszystko tu jest. Człowiek nie zdąży złapać oddechu a już uderzają w niego dwa (jedne z moich ulubionych numerów na płycie) mocarne tytuły: „Flashlight” oraz „Comprasion”. W tych i kolejnych numerach na płycie aż kipi od wysublimowanej dzikości i poczucia niezależności. Nawet pokusiłbym się o to, że gdzieniegdzie fragmenty utworów mają w sobie coś z punk rocka. Do tego mamy piękne, delikatne fragmenty (utwór „Horizon” i rozpaczliwy głos wokalisty połączony z gitarami i perkusją) oraz to co bardzo lubię, jeśli jest dobrze i mądrze wykorzystane, czyli sample. Gdyby słuchacz dostał utwory oparte stricte o gitary i perkusje to bardzo możliwe, że nie przywiązałby do nich większej uwagi, a tutaj jednak mamy małe, samplowane smaczki które dodają dużego uroku muzyce LFOTW. Całość płyty (a dostajemy na niej aż trzynaście utworów) zamyka numer „Final Thought” który zostawia słuchacza rozbitego na fragmenty po takiej ilości dźwięków. No i chwytające, elektroniczne zakończenie niczym z filmu post-apokaliptycznego również robi wrażenie i świetnie wpasowuje się w całokształt zespołu.
Last Feast of The Wolves to zespół grający w moim mniemaniu futurystyczny metal. Brzmienie zgodne z tradycjami a zarazem cholernie nowoczesne i ubogacone o ciekawe rozwiązania. Mam dużą przyjemność bycia posiadaczem tej płyty, która już kilkanaście razy gościła w moim odtwarzaczu. Trafił się naprawdę ciekawy debiut, nagrany w domowym studiu, co absolutnie nie ujmuje mu jakości a tylko pokazuje, że jak się chce coś osiągnąć to można. Wierzę, że ciężka praca i konsekwencja w działaniu chłopakom się opłaci i umilą tą muzyką fanom ciężkich brzmień niejeden swój koncert.
8/10 Michał D.