Łysa Góra ,,Siadaj, nie gadaj”
,,(…) Babuleju, tak się składa,
że mam starą, oślą skórę
odwieźć dziś na Łysą Górę…”
-rzekła Babulejka do Babuleja w wierszu Brzechwy i, mimo różnych perypetii, na bacie dotarli na dobrze znane nam wzgórze… A tam, na dzień dobry, kogucik Adama Kołakowskiego z ujeżdżającą go uzbrojoną babą… (gwoli ścisłości, nie Kołakowski jest tu ujeżdżany, a mówiąc o koguciku mam na myśli, rzecz jasna, samca kury domowej…). Już wiadomo, że będzie sielsko, ostro i z humorem. Od tej pory kogucik, który to dotychczas kojarzył mi się jeno z prehistorycznym już Telerankiem, nabrał dla mnie zupełnie nowego wymiaru. Pozostaje zatem dostosować się do polecenia wybrzmiewającego z tytułu.
Jako, że to Łysa Góra, nikogo, kto choć troszkę uważał na lekcji geografii, tytuł pierwszego utworu stanowiącego Intro albumu nie zaskoczy. Refleksyjny, autorski kawałek ,,Gołoborze” pozwala napawać się melancholijnym brzmieniem skrzypiec, ale podświadomość podszeptuje, że już za chwilę trzeba będzie uruchomić nóżkę…
I słusznie. ,,Ripni Kalinke” porwie Was ostrymi riffami przeplatanymi wyraźnymi acz niezbyt nachalnymi bębnami i cudownym damskim wokalem, by po chwili przenieść Cię do Groty Króla Gór. Świetna robota! W utworze ,,Nie teraz Mamo” doznałam małego szoku… Muzycznie urozmaicony, mocny, wokalnie nieco przekombinowany, chociaż śmiech Dorotki to majstersztyk. Dziewczyny mają niezaprzeczalnie ogromne możliwości wokalne, ale rapowanie może lepiej odpuścić… Nie mniej jednak, szacunek za poszukiwania i zabawę muzyką, bo zasadniczo o to w tym chodzi, o dobrą zabawę. A tej nie zabraknie nam z pewnością w kawałku ,,Oj na stawu”- tradycyjna pieśń kozacka wzbogacona o elementy country, metalu i góralskiego brzmienia. Tutaj już nie usiedzisz. Oczyma wyobraźni widzę ten młyn pod sceną… ,,Dali Czarni Oczi” jest może nieco spokojniejszy, aczkolwiek z pazurem, wyraźne gitary i bębny, okraszone skrzypcami stanowią jakby tło do wokalu dziewczyn. Co jak co, ale te kobitki mają krzepę! W kolejnym kawałku ,,Usiudźwa Janku” mamy do czynienia ze świetną kompozycją muzyczną, wszystko tutaj idealnie, harmonijnie ze sobą współgra- ciekawe riffy świetnie zgrane z bębnami, subtelne talerze w tle, partie skrzypiec, saz.
Kolejny kawałek to interpretacja bałkańskiej pieśni ,,More sokol pije”. Gitara, bębny, trąbka… Jest tajemniczo, momentami sennie, tempo przyspiesza, zwalnia, dziewczyny swym śpiewem zapraszają nas w podróż, u kresu której odnajdziemy męski wokal niczym w indyjskich pieśniach. Całość zachowana jest w tak zaskakującym dla mnie klimacie, że jednak nie potrafię się w tym odnaleźć, trochę za dużo wszystkiego…
Na szczęście kolejny kawałek, autorski, okazał się balsamem na mą zmęczoną poprzednim utworem duszę… Humorystyczny tekst, z dystansem, stylizowany na pieśń ludową, szybki, mocny. ,,Cepem po ryju” – mój faworyt. ,,Siadaj, nie gadaj”- polską pieśń weselną słyszałam już w kilku wersjach. Ciekawa byłam zatem interpretacji naszych bohaterów. Nie zawiodłam się. Kawałek idealnie oddaje stan duszy panny młodej. Już by dziewoja pojechała do chłopa, ale sercem nadal jest w domu rodzinnym… Ech… to szarpanie strun, te donośne skrzypeczki. Gdybym miała powtórnie wychodzić za mąż, wybrałabym ten utwór do pierwszego tańca… Wyobraźcie sobie miny biesiadników… Album kończy się interpretacją znanej pieśni białoruskiej ,,Sztoj pa moru”. Nawet jeśli wcześniej płyta wyzwalała we mnie mieszane uczucia, to dzięki temu utworowi, ostatecznie odkładam słuchawki z poczuciem, że doświadczyłam czegoś naprawdę wartościowego.
Albumu z pewnością nie można nazwać homogenicznym. Tutaj każdy kawałek żyje własnym życiem. Ot, taki patchwork. Niby każdy kawałek inny, ale całość udana. Jestem urzeczona lekkością, z jaką przychodzi artystom łączenie różnych stylów. Da się odczuć, że mają przy tym niezły fun, co się słuchaczowi udziela.
Na zakończenie złota rada, wprost z albumu płynąca… uważajcie na siebie, cobyście cepem po ryju nie dostali, bo będzie Wam łyso…
Wiolka/ Wiedźma