Jak wiking z lwem w jednej hali grali.

Założę się o co chcecie, że wszyscy fani ciężkiej muzyki bardzo się cieszą, że koncerty wróciły. To ogromny plus, bo bez koncertów scena muzyczna nie funkcjonuje. Artyści również nie mają na co narzekać bo po dwóch latach posuchy wyjeżdżają na miesięczne lub nawet dłuższe trasy. Niestety z powyższych powodów czasem bywa tak, że kilka koncertów odbywa się w tym samym terminie i niestety trzeba wybrać coś kosztem czegoś. Osiemnastego września bieżącego roku w krakowskiej Tauron Arenie swoje show zaprezentowały grupy Machine Head, Amon Amarth i The Halo Effect. Tego samego dnia w nieodległych Katowicach miał również miejsce koncert grup Helloween i Hammerfall. Dla wielu fanów metalu twardy orzech do zgryzienia gdzie pojechać? Ja wybrałem pierwsze wydarzenie i absolutnie nie żałuję.

Lubię koncerty w Krakowie a Tauron Arenę uważam za jeden z najlepszych obiektów pod duże widowiska w naszym kraju. Tym razem wybór na ten wielki obiekt padł nieprzypadkowo gdyż zarówno Machine Head jak i Amon Amarth przyjechały z największą produkcją w swojej dotychczasowej karierze więc siłą rzeczy żaden z okolicznych klubów nie udźwignąłby tego wydarzenia. Na koncert wybrałem się razem z przyjaciółmi i od początku nie mieliśmy pojęcia z jak dużą frekwencją się spotkamy. Okazało się, że nie ma co liczyć na dzikie tłumy a hala na moje oko wypełniona była w mniej więcej sześćdziesięciu procentach. Najwięcej ludzi znajdowało się na płycie natomiast trybuny były mocno wybrakowane. Nie przeszkadzało to jednak w stworzeniu prawdziwie gorącej i pełnowartościowej koncertowej atmosfery. Nawet nie zwracałem uwagi na to aby zaopatrzyć się w piwo tylko ruszyłem prosto pod scenę aby znaleźć dogodne miejsce do chłonięcia wydarzenia.

Na pierwszy ogień wystąpił zespół The Halo Effect. Zespół nowy ale złożony z doświadczonych muzyków, którzy przez lata zasilali fińską legendę – In Flames. Debiutancki album zatytułowany „Days of The Lost” na którym oparty był w całości set Finów to ciekawy, choć nie absorbujący w stu procentach melodyjny death metal do jakiego przyzwyczaiła nas była już grupa muzyków. Jak widać nie daleko pada jabłko od jabłoni. Brzmieniowo zespół broni się na żywo jednak słychać było, że jak na support przystało dostali tylko namiastkę mocy od dźwiękowców. Ale najważniejsze, że zrobili co do nich należało i solidnie rozgrzali publiczność.

Po koncercie The Halo Effect scenę zasłoniła sporych rozmiarów płachta a techniczni zaczęli uwijać się po scenie przygotowując wszystko pod show Szwedów z Amon Amarth. W końcu światła zgasły, wybrzmiało intro i pośród wybuchów i płomieni pojawili się oni wygrywając dźwięki „Guardians of Asgaard”. Amon Amarth z charyzmatycznym i pełnym energii wokalistą, Johanem Heggiem porwali publiczność, która zaczęła absolutne szaleństwo pod sceną. Frontman widząc to cieszył się jak dziecko i nie przestawał nakręcać publiczność. Reszta muzyków nie tylko skupiona była na swoich instrumentach ale również cieszyła się z pozytywnej energii płynącej spod sceny.

Pisząc wcześniej o ogromnej produkcji zespołów nie przesadziłem ani trochę. Scena Amon Amarth obudowana była podestami, schodami, perkusja umiejscowiona była w olbrzymim hełmie a po dwóch stronach sceny stały monumentalne figury nordyckich wojowników dzierżących miecz i topór. A to nie koniec atrakcji. Zespół poza utworami ze swojej najnowszej płyty „The Great Heathen Army” wykonał znane i lubiane klasyki. Przy „Deciever of The Gods” na scenę wkroczył bóg Loki jakby żywcem wyjęty z okładki płyty o tym samym tytule i kręcił się między muzykami. Podczas „The Way of Vikings” wtargnęło kilku ciężkozbrojnych wojów którzy okładali się nawzajem mieczami i tarczami symbolizując średniowieczny pojedynek. I w końcu podczas grande finale czyli „Twilight of The Thunder God” scenę oplótł mityczny wąż Jormungand a Johan Hegg dumnie dzierżąc młot Thora uderzał nim o scenę i wspomnianego giganta. Na koniec wybuchy i fajerwerki co zamykało ogromne show jakiego nie powstydziliby się Iron Maiden czy AC/DC. Amon Amarth dostarczyli ogromu wrażeń brzmiąc mocarnie i nie biorąc jeńców.

W końcu przyszedł czas na przygotowanie sceny pod Machine Head. Po występie Amon Amarth zastanawiałem się czy przypadkiem nie skradli show głównej gwieździe trasy ale postanowiłem być cierpliwy i później wyrobić sobie opinię. Rob Flynn, lider zespołu zebrał do załogi nowych/starych muzyków a wśród nich naszego rodaka, Wacława „Vogga” Kiełtykę a nowy skład zaowocował albumem „Of Kingdom and Crown”. Album o wiele lepszy od poprzedniego „Catharsis” był dobrym prognostykiem solidnej sztuki.

Machnie Head zaczęli od mocnego punktu z nowego albumu – „Become The Firestorm” aby po chwili przyłoić żelaznym klasykiem, czyli „Imperium”. Rob Flynn był niczym młody rockman w euforii, wyrzucał z gitary riffy i solówki uderzające w każdy nerw słuchacza, świetnie dogadywał się z Voggiem na dwa instrumenty i cały czas utrzymywał niesamowity kontakt z publicznością. Widać po nim, że był głodny grania. Podczas całego seta nie zabrakło utworów które najbardziej uwielbiam w twórczości zespołu Roba Flynna. Usłyszeliśmy między innymi „I Am Hell (Sonata in C#) z pompatycznym intrem, „Aesthetics of Hate” który był dedykowany Dimebagowi Darrellowi a na zakończenie zaserwował dwa muzyczne menhiry, czyli „Davidian” oraz „Halo”. Całość okraszona oczywiście grą świateł, płomieniami i wybuchami. Rob Flynn pokusił się również o dłuższą przemowę/apel do ludzi odnośnie zmagań z problemami psychicznymi i depresją których sam padł ofiarą mówiąc, że to właśnie muzyka w dużej mierzy podniosła go z kolan i dała nadzieję na lepsze jutro dedykując wszystkim zmagającym się z tymi samymi dramatami utwór „Darkness Within”. Dla mnie charyzma tysiąc.

Po zejściu muzyków ze sceny czułem się nasycony mocą i usatysfakcjonowany występami wszystkich zespołów. To był wspaniały, jedyny w swoim rodzaju wieczór w Tauron Arenie a taka wspólna trasa dwóch ogromnych zespołów może się już długo nie powtórzyć jeśli w ogóle. Kto nie był niech żałuje.

Music Wolves - Odstęp

Lenny IsDead, AnywhereUs

Pozytywni na sterydach W przedostatnią sobotę lutego miałem okazję odwiedzić niezwykle klimatyczny, kameralny wrocławski klub Alive. To miejsce zawsze zaraża dobrą energią i nie inaczej…

Więcej ==>

ULTIMA RATIO FEST 2022 – Relacja

Celebracja ukochanej muzyki W dzisiejszych czasach zorganizowanie obszernej trasy koncertowej to wyzwanie trudniejsze niż kiedykolwiek. Jak przyciągnąć słuchaczy i jak wyjść na tym na swoje…

Więcej ==>