Militarny heavy z krainy jankesów
Wojenny heavy metal – brzmi znajomo? Większości z Was zapewne kojarzy się jednoznacznie z Sabatonem, ale nie, Szwedzi nie mają monopolu w tej dziedzinie. Otóż w niespełna 200-tysięcznym Sioux Falls w Dakocie Południowej od 2012 roku działa i tworzy kapela March In Arms, której członkowie w większości wywodzą się z metalcore’owego Nodes of Ranvier. Panowie mają na swoim koncie, oprócz wydanego w 2020 roku „Pulse Of Daring”, album z roku 2015 o „zaskakującym” tytule „March In Arms”.
Muzycznie MIA sporo różni się od wspomnianego Sabatona. Nijak ma się także do klimatów serwowanych przez Nodes of Ranvier. Jest to jak najbardziej klasyczne heavy, ale w bardzo, ale to bardzo amerykańskim stylu. Chłopaki regularnie zbaczając z głównego nurtu muzycznego, zahaczają o klimaty bliskie Metallice czy powermetalowe galopady (chociażby „Pulse Of Daring”). Materiał pełen jest soczystych riffów, pięknych, melodyjnych refrenów, epickich uniesień i muzycznych hymnów.
Rozpoczynający „1914” zabiera nas na pola bitew I wojny światowej. Prosty riff szybko przechodzi w agresywną walkę gitar i perkusji. Nad całością góruje czysty, mocny wokal Kunstona, wyśpiewujący porywające melodie refrenów. No i wisienka na torcie, piękna, nadająca melancholii i podkreślająca smutny charakter opisywanych wydarzeń partia smyczkowa Esther Nissen (skrzypce) i Audrey Graber (wiolonczela), po prostu genialnie kontrastująca swoją kruchością i rzewnością z mocą gitarowego uderzenia. To jeden z tych momentów na płycie, kiedy gęsia skórka pojawia się niemal na całym ciele. I szkoda, że tych smyczków jest na płycie tak mało.
„Altar Of The Gun” uderza w nieco bardziej thrashowe klimaty, by wybrzmiawszy, oddać pola zdecydowanie spokojniejszemu, oldschoolowemu w charakterze, ale i pięknie opowiedzianemu „Welcome to the Blitzkrieg”. Kolejnym elementem wywołującym ciary (przynajmniej u mnie) jest refren w klasycznie zrobionym „Nisei”. Świetne melodie, dużo melancholii w wokalu, jeden z moich ulubionych numerów na tej płycie. Tytułowy „Pulse of the Daring” łączy w sobie wspomniane elementy power metalu ze zgrabną i porywającą solówką oraz mocnym, hymnowym refrenem. „Act of Valor” przypomina mi nieco klimatem najlepsze czasy Ironów, a lirycznie przywołuje bitwę o Mogadisz z 1993 roku. „No Years Resolution” ponownie uderza bardziej thrashowy klimat, by po chwili zaskoczyć zmianą charakteru na zbliżony do dźwięków serwowanych przez Volbeat. Prawdziwy muzyczny rollercoaster. „Thunderbolt” to z kolei czysto thrashowy hołd dla samolotu bojowego A-10, mocny, wyrazisty, jednocześnie pełen etosu. Album zamykają pełen dramatyzmu „Omaha”, oraz „Not For Nothing” o nieco vintage’owym brzemiu, pełny bólu po utraconych towarzyszach i ponownie z przepiękną partią smyczkową, genialnie współgrającą z mocą gitar i epickością wokali. Trudno o lepsze domknięcie całości.
Słowem podsumowania – „Pulse Of The Daring” to od deski do deski po prostu świetny album. Emocjonalne, poruszające teksty, dotykające ważnych historycznych momentów, doskonale zbalansowane, epickie hymny, myszkujące pomiędzy klasycznym heavy, power i thrash metalem. Świetny i przekonujący wokal, oraz smaczki w postaci chórków bitewnych i partii smyczkowych. Wszystko podane z klasą, doskonale zmiksowane, brzmiące soczyście i z należytą mocą. Aż dziw bierze, że żadna wytwórnia nie przykleiła swojego znaczka na tym wydawnictwie – tak, artyści wydali tę płytę własnym nakładem. I absolutnie wielki dla nich za to szacun. Polecam!
9/10
Tomek S.