Dobre chęci to nie wszystko, czyli o skutkach płynących z nieprzygotowania.
Wiele razy przy piwie czy innych trunkach dyskutowałem o tym, czy muzyka może być zła, o tym, czy dana płyta jest naprawdę kiepska, czy to tylko kwestia gustu. Przecież każdy ma kapele, które kocha i będzie ich bronił, mimo że inny uważa to za kakofonie. Nawet Zenek ma ludzi, którzy będą bronić jego marnych wypocin, kiedy ja będę atakował, że są to marne wypociny. Kwestia w tym, że podobno o gustach się nie dyskutuje, a kiepska muzyka to taka, która mimo gustów dalej jest kiepska. Trudniej jest z kiepskim albumem, bo ten może posiadać dobrą muzykę, a i tak być kiepskim.
Pewnie już wszyscy się domyślają, czemu akurat taki wstęp jest przed debiutem zespołu Metal Reviver. Screams Of Freedom to zbiór dziewięciu, a w sumie to sześciu kawałków po polsku i trzech z nich powtórzonych z myślą o karierze międzynarodowej, czyli z angielskim wokalem. Pomińmy tu od razu temat tego, że osobno te utwory zostały wydane po angielsku i skupmy się na tym, że to nie album, a powiedzmy szczerze – epka.
Więc zaczynamy Czerwonym Psem, typowo heavymetalowym, trochę melodyjnym trochę zadziornym kawałkiem o walce z komunizmem i to jest chyba najmocniejsza część tej płyty, która na pewno będzie śpiewana na wszelkich zlotach motocyklowych, na których zespół będzie miał okazję zagrać. Refren łatwo wchodzi w głowę, i mimo że tekst nie jest jego mocną stroną, da się to wybronić. Dalej jest Oszust, podobnie heavymetalowy, może nawet trochę szybszy, gdzieniegdzie bardziej melodyjny. Trzeci na płycie Krzyk Wolności to znowu inna bajka, na wokalu growl, jakoś bardziej blackowo, niepasująco do reszty, mimo że tekst to kolejne groźby i zapewnienia siły, to jednak jest tu ciemniej, mroczniej … choć nie wiem, czy przez to ciekawiej, raczej brzmi to bardzo na siłę. Podobne zawieszenie mamy przy utworze Rozkaz. Heavymetalowe gitary, wokal z gardła, kiepskie rymy, brzmi to trochę jak TSA, tylko udające ciężkie granie z militarnymi akcentami, które są chyba jedyną spójną rzeczą na krążku. Zaraz po tym jest typowa heavy ballada o Żołnierzach Wyklętych z banalnym tytułem Wyklęci, z na odmianę czystym wokalem, i znowu konfuzja, bo to brzmi trochę jak nowy Dżem, i znowu nie pasuje do reszty. I na koniec Życie w nędzy, znowu gitary metalowe, trochę podobne do wcześniejszych, co mniej w uszy kole niż wokal z gardła mieszany z melorecytacją. Trzy pozostałe utwory – to samo, co na początku, tylko po angielsku, z identycznymi wrażeniami.
Nie mogę odmówić zespołowi dobrych chęci, nie najgorszych solówek czy przygotowania instrumentalnego, ale niestety to jeszcze za mało. Płyta jest niespójna i gdyby nie temat bojowego wstawania do walki, to uznałbym, że to przypadkowe próby nastolatków poszukujących swojego stylu nagrane na jakieś demo. Teksty są ciekawe, ale banalne, trochę zbyt częstochowskie rymy.
Jakiś czas temu dostałem słuszny opieprz w redakcji, że mam czytać swoje teksty przed wysyłką. I to samo polecam zespołowi, przesłuchać tą płytę, ujednolicić, dopieścić, wydać osobno w wersji polskiej, osobno w angielskiej, przemyśleć wokale i wtedy pewnie znalazłaby się na to ósemka, i koncerty i fani. Zostanę jednak przy piątce z plusami za gitary i gary, za barwę głosu i potencjał, który ten materiał ma, trzeba go tylko wyciągnąć na światło dzienne.
Kri-Su
5/10