Muzyczny syndrom sztokholmski
Okładka niedawno wydanej (sierpień 2021), pierwszej płyty szwedzkiego Mondocane jest hipnotyzująca. Z nieprzeniknionej czerni tła spoglądają na nas przeraźliwie żółte oczy sowy. Chociaż to niewątpliwie ona jest tutaj główną postacią, to nie może ujść naszej uwagi widoczne w tle drzewo. Drzewo jest schematyczne i wyraźnie martwe. Nie ma w nim życiodajnych soków a noc, w której pogrążony jest sowi świat, nie daje nadziei na blask słońca. Tytuł płyty pozwala jednak łudzić się marzeniami o powrocie do życia. Dvala oznacza w końcu hibernację, uśpienie, nie – śmierć. Okładka jest smutna i taka jest też nazwa zespołu – Mondocane – pieski świat. Całość idealnie pasuje do zawartej na płycie muzyki.
Wstępu o zespole nie będzie, ponieważ albo przez wzgląd na chęć anonimowości, albo z innych powodów, informacje o muzykach nie zostały udostępnione ani na metal-archives, ani na bandcampie. Podejrzewam, że jest to projekt jednoosobowy, ale dowodów nie mam żadnych. Zespół ma w swoim dorobku zawierające trzy utwory EP z marca ubiegłego roku, omawianą płytę i singiel z listopada (Hydra). Końcem kwietnia planowane jest wydanie kolejnego albumu długogrającego – Gloria siłami polskiego Fallen Temple. Sama kapela definiuje swoją muzykę jako Mauling Black Metal, czyli masakrujący, kaleczący black metal. Muzyka, którą tworzą to dość oldschoolowy black w stylu późniejszego Darkthrone i nawiązujący do obecnej twórczości Nocturno Culto pod szyldem Sarke.
Dvala rozpoczyna się dojrzałym muzycznie utworem Blinding opartym na monotonnych riffach i powtarzalnych rytmach perkusyjnych. Piękna melodia, która ukryta jest pod tak typowym dla black metalu brzmieniem daje nam jednak poczucie jednocześnie spokoju i rezygnacji. Głos wokalisty rozpoczyna swoją nieszczęśliwą opowieść. W utworze tym słychać samotność i brak zrozumienia. To gorzkie słowa żalu człowieka odrzuconego przez społeczeństwo, którego nikt nie chciał zrozumieć. W Sister of Night nasz bohater wraca do domu z pieśnią dla swojej kobiety. Jego pozbawiony miłości i ciepła głos oddaje bezsens egzystencji, z którą się zmaga. Wyraźnym przedziałem kompozycyjnym albumu nie jest jednak ten, ani kolejny utwór – Death, a dopiero następny – No signal. Instrumentalny przedział w całej produkcji, który rozpoczyna się rytmicznymi, industrialnymi uderzeniami przypominającymi bicie serca, a po których następują uspokajające melodie wygrywane na przesterowanych gitarach. All the way down wraca jednak jak alkoholik z odwyku z nowymi postanowieniami, ale starymi przyzwyczajeniami. Przepity głos naszego bohatera jest jak syndrom sztokholmski – przywiązanie z pojmania, które wyraża się odczuwaniem sympatii i solidarności z oprawcą. Wokalista krzywdzi nasze uszy swoim charkotem, ale nie możemy przestać go słuchać. Będzie nam jeszcze towarzyszyć do końca utworu Father, by w końcu odejść jak wyrodny ojciec i nie wrócić już ani w Mythe, ani w Dvala. Obydwa stanowią ambientowe outro albumu, przy czym ten pierwszy próbuje zaczarować nas jeszcze radiowo zniekształconą ludzką mową. Dvala jest już natomiast dźwięką niesnośnej pustki przestworzy, którą żegnamy się z płytą.
Mondocane to nazwa naszego zespołu, ale zarazem tytuł pierwszego w historii filmu z tzw. nurtu mondo, w którym na ekranie przedstawiano prawdziwą śmierć. Dvala nie kojarzy mi się jednak ze śmiercią, raczej właśnie ze stanem jej bliskim, z rezygnacją i pogodzeniem się z marnym losem. Zespół nawiązuje trochę do tradycji blacku z przełomu lat 80. i 90., ale najlepiej opisuje go chyba hasło – dojrzały black metal. Mam tutaj na myśli muzykę, w której wygasł już ogień buntu i sprzeciw wobec świata. Twórczość ludzi, którzy nie chcą już niczego podpalać. Płyta, którą oferuje nam Mondocane nie jest piękna, bo świat który przedstawia nie jest, jest natomiast na pewno warta przesłuchania.
8/10
Łukasz F