Co w lesie piszczy- recenzja albumu Żołte Kwiaty od leśnego licha.
Leśne licho – to zespół znany mi od dłuższego czasu. Początek istnienia grupy sięga roku 2007, kiedy to z inicjatywy Mikiego banda przyjaciół zaczęła swą muzyczną przygodę. Kompozycje zespołu koncentrują się na motywach słowiańskich oraz skandynawskich z tekstami inspirowanymi podaniami ludowymi, legendami, mitologią i prozą fantasy. Co wyszło z najnowszej płyty Licha – dowiecie się poniżej.
Szata graficzna „Żółtych kwiatów” przyciąga wzrok- na okładce mamy tajemniczy las z samotnym nagrobkiem pośrodku w otoczeniu żółtych kwiatów. Napis leśne licho nawiązuje do pisma runicznego i dobrze komponuje się z okładką – zachęcając do sięgnięcia po krążek. Szkoda, że całość nie została wydana w digipacku – na pewno efekt byłby interesujący. W środku znajdujemy obszerną książeczkę z tekstami, bogato zdobioną oraz zdjęcia poszczególnych muzyków.
Krążek rozpoczyna utwór „Norny” odwołujący się do mitologii wikińskiej. Na wstępie słyszymy a cappela czysty i wpadający w ucho wokal damski, do którego po chwili dołączą surowe i ciężkie brzmienia gitar. Cały kawałek jest bardzo melodyjny i bardzo łatwo wpada w ucho. „Cztery tysiące” rozpoczyna gitarowa solówka, do której po chwili dołączy wyrazisty damski wokal. Utwór odwołuje się bezpośrednio do najazdu normańskiego na Anglię. Dobra linia melodyczna, nawiązująca nieco do szant powoduje, że słucha się tego bardzo dobrze. Znacznie ciężej rozpoczyna się kolejny utwór, Zima Nadchodzi. Ciężkie surowe gitary, wraz z doskonałą perkusją wraz ze świetnie dopasowanym wokalem wprowadzają nas w bardziej mroczny nastrój. Refren jest łatwy do zapamiętania i już po chwili nucimy go pod nosem. Jeszcze mocniej – a wręcz z riffami rodem z black metalu zaczyna się „Poprzez Ciemność”. To jeden z najciekawszych utworów na płycie – mamy tu wszystko – perkusyjne blasty, ciężkie riffy i bardzo ciekawą solówkę. „Wróg u bram” – muzycznie porównałbym do najlepszych zespołów grających folkmetal- ot np. Turisas. Jest melodycznie, jest skocznie – to taki utwór, do którego chcecie wychylić antałek piwa i gromić wroga. „Legenda” jest nieco wolniejsza, jednak przynosi na myśl typowe tradycyjne pieśni słowiańskie jak np. „Pani Pana”. „Śmierć w wiosce” – jest powolna, ale bardzo nastrojowa. Muzyka pozwala nam się skupić na tekście oraz wsłuchać w świetny wokal, który powoli sączy się w nasze uszy. Chyba najmniej co najciekawsze na płycie podobał mi się utwór tytułowy – „Żołte kwiaty”. Wokalistka wchodzi na tak wysokie partie, które są dla mnie nie do zniesienia. Dodatkowo sam tekst i melodia po prostu nie powalają. Jednak niesmak po tym utworze zdecydowanie zmyje nam kolejny kawałek „Jagódki”. To typowo radiowy kawałek, nadający się na promocję płyty. Skoczna melodia i zabawny tekst powodują, że nogi nam sam podskakują. „Kwiat Paproci” znów zwalnia, wprowadzając nas w jesienny nastrój. To idealna piosenka, aby podgrzać wino, odpalić fajkę i patrzeć na spadające liście za oknem. Ten utwór według mnie powinien zakończyć płytę – byłby idealnym wyciszeniem po całym tym żywiole, który mieliśmy okazję przesłuchać. Przed nami będą jeszcze trzy utwory „Gędzba”, „Żywioły” oraz „Winter is Coming”. Ten ostatni kawałek jest dla mnie zupełni niepotrzebny i psuje mi nieco odbiór płyty. Oto mamy po prostu przetworzony na język angielski kawałek „Zima Nadchodzi”- wraz z linią melodyczną i tekstem. Wrzucone to jakby na siłę i bez żadnego przemyślenia.
Podsumujmy
Leśne Licho, trzyma wysoki poziom na nowej płycie, z kilkoma potknięciami takimi jak „Winter is Coming”. Jednak nie oszukujmy się jeżeli jesteście fanami tego gatunku muzyki, to album przypadnie wam do gustu. U mnie znajdzie się on na półce zaraz obok albumu Velesara czy Żywiołaka. Mogę z czystym sercem polecić i czekać na to, że niedługo usłyszymy kolejny album.
Łukasz (Ulwar) Szczygło