Castle Party 2019 Relacja
26 edycja (a moja piąta) festiwalu już za nami, ale wiele osób jeszcze jakiś czas będzie żyło wrażeniami, które towarzyszyły nam w tym roku. Czy Castle Party jest warte odwiedzenia? Co dobrze wyszło, a co nam przeszkadzało w tym roku? Postaram się zrelacjonować nasze odczucia poniżej.
Po pierwsze – muzyka
W tym roku na scenie można było zobaczyć ponad 40 zespołów, i jak co roku festiwal był podzielony na dużą scenę (Zamek) oraz małą, którą przeniesiono z kościoła ewangelickiego do domu kultury, można też było poszaleć na afterach min. w Hacjendzie.
Pierwszy koncert, na który miałem okazję się udać to występ rodzimej kapeli występującej na zamkowej scenie – Helroth (pagan, folk metal). Była to ich pierwsza wizyta na Castle Party. Muzycy uraczyli nas potężną dawką energii. Wokalista miał świetny kontakt z publicznością i udało mu się namówić kilku mrocznych gotów do zrobienia malutkiej ściany śmierci.
Następnie na scenie pojawili się Whisper in The Shadow – grupa muzyczna, głównie utożsamiana z nurtami post punka i rocka gotyckiego. Zespół zagrał dość poprawnie, jednak mnie nie porwał do tego stopnia, abym w domu miał słuchać ich kawałków ponownie. Może to kwestia mojego wybrednego gustu, a może po prostu nie jest to rodzaj muzyki, który jest mi jakoś szczególnie bliski.
Po tych dwóch koncertach uciekłem na legendarne pierogi z okienka i powróciłem dopiero na Dawn of Ashes – zespół ten nagrywa muzykę, która w ciekawy sposób łączy ze sobą EBM oraz industrial metal. I o ile nie są to moje klimaty, to ekipa z Los Angeles rozwaliła mi system. Takiego show dawno nie widziałem na Castle Party, jednocześnie Dawn of Ashes stało się jednym z moich topów na tym festiwalu.
Headlinerami piątkowymi byli Merciful Nuns oraz Deathstars, jako że żaden z tych zespołów nie leży w moim guście muzycznym, to wybrałem się do Hacjendy na After.
W sobotę dotarłem na drugi koncert na dużej scenie – zespołu Darkher. Jest to solowy, dark folkowy projekt Jayn H.Wissenberg. Koncert bardzo przypadł mi do gustu, ujmując mnie subtelnie mrocznymi i niepokojącymi kompozycjami. Koncert dość mocno przypominał mi występ Wardruny, która zagrała w Bolkowie jakiś czas temu. Wstyd się przyznać, ale był to mój jedyny koncert w sobotę. Wraz z wyjściem na scenę Żywiołaka zaczęło się oberwanie chmury, więc resztę czasu spędziłem na gorącej herbacie w Hacjendzie.
Niedziela zapowiadała się słonecznie, więc wyruszałem na zamek. Na początku zagrał rockowo-industrialny Blitzkrieg, a zaraz po nim Dark Side Eons – czyli kawał solidnego dark wave. Jednak koncert drugiej kapeli przerwała potężna burza z gradem, przez którą DSE musiał zakończyć występ, a koncerty na zamku zostały przesunięte na późniejszą porę. Uciekłem więc prosto do baru raczyć się smażonym serem.
Po zmianie ubrań na cieplejsze, posileniu się oraz rozgrzaniu ciepłą herbatą, wybrałem się na Eivor. Moim zdaniem to był najlepszy występ na tym festiwalu. Farerska wokalista oraz kompozytorka oczarowała wręcz publiczność. Gdy zabrzmiał cover The Cure „I will always love you” ludzie oszaleli.
Na zakończenie festiwalu w zastępstwie Myrkur zagrał zespól Sólstafair – post metalowy skład z Islandii. I tak 26 edycja festiwalu dobiegła końca.
Po drugie – organizacja
26 edycja festiwalu była moją 5 wizytą (z przerwami) na bolskowskim evencie. W tym czasie zdążyłem zwiedzić kilka innych festiwali w Europie między innymi genialny Brutal Assault. Wracając w tym roku na nasz rodzimy festiwal, zwróciłem uwagę na kilka istotnych rzeczy. Po pierwsze – nagłośnienie, które na Zamku jest tak beznadziejne, że lepiej słychać muzyki sącząc piwo pod parasolami przed zamkiem. Nie wiem czy organizator nie zwrócił na to uwagi, jednak to podstawa dobrego festiwalu. Kolejna rzecz – brak możliwości płacenia kartą za cokolwiek (bilety, koszulki, piwo) utrudnia bardzo sprawę. Sam nie lubię nosić gotówki na festiwalach masowych, bo jak mówią przezorny zawsze… Nasi sąsiedzi rozwiązali to dość prosto, robiąc opaski na rękę z wbudowanymi chipami na które przelewa się pieniądze i płaci zbliżając chip do kasy. Po trzecie – co najbardziej kulało na tegorocznej edycji to brak jakiekolwiek zadaszenia. Czy to prezent czy duży wojskowy namiot uratowałby ludzi przed potężnymi ulewami, które przetaczały się przez zamek. W wyniku braku zadaszenia wiele ludzi po prostu rozeszła się z terenu zamku, chowając się w pobliskich pubach. Mam nadzieję, że organizatorzy przemyślą to i w przyszłym roku będzie już nieco lepiej.
Po trzecie – zakończenie.
I tak właśnie zakończyła się kolejna edycja Castle party. Edycja, na której klimat i ludzie jak zawsze byli magiczni, kilka koncertów złapało mnie za serce, ale ulewy i niedogodności sprawiły, że częściej niż na koncertach spędzałem czas sącząc piwo w Hacjendzie.
Ogólna ocena festiwalu:
Klimat: 10
Organizacja: 5
Koncerty: 6
Ocena całościowa: 7/10
Odliczanie do następnej edycji można już zaczynać, termin to 8-12 lipca 2020.
Do zobaczenia na zamku!
Łukasz (Ulwar) Szczygło
Zdjęcia: MARCIN PFLANZ