Szybki, hardkorowy szpil.
Podziemie hardkorowe rządzi się swoimi prawami pod każdą szerokością geograficzną. Czy w Nowym Jorku, Paryżu, czy w Sydney hardcore ma swoich oddanych fanów, wiernych muzyce i tradycji gatunku. Jednak, jak wszystko na świecie, hardcore, pomimo bycia bardzo hermetycznym gatunkiem, ewoluuje i przenika do szerszej świadomości. Dla laika cały czas jest to jeden wielki łomot, a koncert kojarzy się z hałasem i rozlewem krwi pod sceną. Jednak idąc z duchem czasu, zespoły grające hardcore pokazują, że można robić to, będąc cały czas wiernymi wzorcom, a jednocześnie bez zbędnej napinki. Taką grupą jest chociażby polski Six Steps Forward i jego album „Bomb the World”.
Na najnowszy krążek składa się (tylko) siedem piosenek trwających niespełna dwadzieścia minut, więc raczej nazwałbym ten materiał epką, ale koniec końców będę trzymał się określenia album. Brzmienie porównałbym do oczyszczonej nafty, którą wykorzystuje się do „plucia ogniem”. Jest efekt, robi wrażenie i wykorzystywanie przez zawodowców sprawdza się idealnie. Są mocarne riffy, solidnie pracująca sekcja rytmiczna oraz histeryczny, hardkorowy krzyk. Czuć tu wpływy Hatebreed, Terror czy Madball. Do tego bardzo dobrze wyważone proporcje pomiędzy ścianą dźwięku a melodią, co daje tej muzyce dużego plusa. Nie chcę tu wyróżniać jednego czy dwóch szczególnych utworów. Ta płyta to zestaw równych sobie killerów, które na pewno idealnie sprawdzą się na koncercie w dusznym, małym klubie. Dodatkowo robotę robi okładka przedstawiająca napakowanego, wściekłego misia z głowicą atomową wycelowaną w ziemię. Przyznam, że na ten widok gęba mi się bardzo ucieszyła.
Oczywiście na temat tej, jak i każdej innej płyty będzie tyle opinii, ilu ludzi. Dla mnie to po prostu dobrze skomponowany hardcore, gdzie nie ma wymyślania, wydziwiania i drogi do nikąd. Jest za to dobrze nagrany konkret, który na pewno zainteresuje niejednego słuchacza ciężkiego grania. I w przyszłości zapewne jeszcze nieraz usłyszymy o SSF.
7/10 Michał Drab