Chilijski death na ostro.
Zawsze jestem trochę bardziej wymagający dla zespołów z Ameryki Południowej. Wynika to z faktu, że zawsze towarzyszy mi cicha nadzieja, że muzycy z tego rejonu zapatrzeni na Europę czy Stany wezmą metal w swoje ręce i przejmą ster, że pokażą mnóstwo nowych, oryginalnych pomysłów albo co najmniej zaorają na bogato. Starczy nam już kopii i kserówek zespołów w naszych rejonach. Dlatego, jak na warsztat trafił nieznany mi wcześniej Skullpture rodem z Chile, ucieszyłem się na myśl o szansie na przygodę. Z głową niezmąconą wcześniej wyrobioną opinią o zespole i nadzieją na ciekawą młóckę, siadłem do odsłuchu.
Całość rozpoczyna chóralne intro o zgrabnym tytule Downfall, czysto i płynnie przechodzące w ciężki i szybki Nine Circles of Hell. Mimo że otwarcie przypomina ścieżkę dźwiękową do ostatniego Dooma, pokazuje, że kapela w tańcu się nie … nie pieści się no. Zmiany tempa, ostre wejścia, agresywne riffy ładnie zamiatają i zanim się obejrzymy, pierwsze konkretne otwarcie już znika, a my chcemy więcej… więc bez żadnych ozdobników dostajemy dwie przyjemne torpedy, lekko surowe, szybkie, zrywne Ritual Ancestral i bardzo brutalne i agresywne Hunting Humans. Ciężki cios, którego ta płyta potrzebowała, przychodzi szybko i zapada w pamięć. Na pewno wrócę do tego kawałka wiele razy. Idąc dalej, płyta kładzie nas przy praktycznie każdym nowym utworze. Morbid Dreams i jego gitara nie zostawia na człowieku suchej nitki, Feast With The Dead rozdziera – jest zadziorny, agresywny, lekko grindowy, a przedostatni na płycie The Rotten Tree przypomina najlepsze lata death metalu. I nagle koniec, dziesięć kawałków przeleciało. Po odjęciu chóralnego intra i skrzypcowo-folkowego outra zostaje nam osiem naprawdę dobrych utworów, ozdobionych lekko samplami rodem z horrorów. Pół godziny i po płycie.
Jest to drugi pełny krążek zespołu, wydany po praktycznie ośmioletniej przerwie od studyjnego grania i do tego w dużej mierze w świeżym składzie, zarazem przemyślany i zaplanowany. Niezłe wokale w wykonaniu Maríi José Silvy, która niestety między premierą płyty, a tą recenzją opuściła zespół, trafiają dokładnie w styl każdego utworu. A tak właśnie nie można zapomnieć, że tę rzeźnię wokalną zafundowała nam dama o mega walorach głosowych, która wybiła się na jedno z czołowych miejscu w moim rankingu deathowych wokalistek. Płyta jest niejednorodna, słychać na niej wpływy grindowe, doomowe czy gorowe. Jakbym miał się do czegoś doczepić to tylko do tego, że jest to świetna, ale jednak death metalowa płyta, która nie zrobi nowej rewolucji w gatunku. Nie jest wtórna, ale jest po prostu nierewolucyjna. Gdyby zespół nie czekał z kolejnym albumem prawie dekady i zainwestował w swój mocny rozwój, mógłby nawet dojść na scenie daleko, choć pewnie nigdy by poza nią nie wyskoczył. Tak czy inaczej, wszystkim fanom dobrego młócenia polecam gorąco.
7,5/10
Kri -Su