SYNOWIE CZERWONEJ PUSTYNI
Sons of Arrakis (vol. I)
SONS OF ARRAKIS to zespół z Kanady (Montreal) założony w 2019 roku. Główne inspiracje to powieści Franka Herberta z tzw. “Uniwersum Diuny”, więc tytuł niniejszej “recenzji” dla fanów “Diuny” bedzie zroumiały.
Dla tych co nie wiedzą: “Arrakis(z języka arabskiego: „tancerz”) – nieformalnie Diuna, później także Rakis– fikcyjna pustynna planeta w uniwersum Diuny stworzonym przez Franka Herberta, trzeci glob układu planetarnego gwiazdy Kanopus. Planetę zamieszkują Fremeni, lud doskonałych wojowników przybyłych w czasach Dżihadu Butleriańskiego. Dzięki występującym na planecie czerwiom pustyni jest to jedyne znane źródło tzw. Melanżu – najcenniejszej substancji w fikcyjnym Wszechświecie Diuny. W późniejszym okresie jest to także stolica rządzonego przez Atrydów Imperium. “
Zespół określa swoją muzykę jako Melange Rock i Cinematographic Sci-Fi Rock, co ma ich odróżnić od innych doom/stonerowych zespołów, jednak poza temetyką utworów jest to po prostu klasyczny stoner/doom, który dla fanów np. twórczości SLEEP może się spodobać. Panowie z “kanadyjskiej czerwonej pustyni” koła ani ognia nie wynaleźli, lecz czy o to chodzi w doom/stoner, raczej nie. Wszystko jest zagrane i “podane” zgodnie z kanonami gatunku. Zgrabne i “kołyszące” kompozycje z dobrym wokalem. Właściwie na tym mógłbym poprzestać na recenzji tej płyty, wszystko sprawnie zagrane, zaśpiewane i nagrane, klasyka jakich pełno we wszechświecie ( pewnie na Diunie również tamtejsi “diunanie” tak grają).
Ale …. “Temple of The Desert” !!!!! fajna kompozycja … ale !!!! … kurde, ja to już słyszałem … początek jak “Czarny Sabat” a potem … nie wiem , mieszanka Cathedral i Sleep…. i znów “Czarny Sabat. To pomimo wtórności mój ulubiony utwór, który jednak ma malutkie momenty oryginalności ( w szybszych “zagrywkach”) ale tylko malutkie. Na uwagę zasługuje “Omniscient Messiah”. Fajny, prawie folkowy wstęp i bardzo “orientalno zeppelinowskie” rytmy ( tak mi się jakoś głupio kojarzy ). Potem przychodzi przyśpieszenie i “gitarowa kanonada” … to jest naprawdę dobre (nawet … nie , nie , nie … nie słyszę Alice In Chains, przesłyszało mi się ). Potem znów klasyka gatunku, jest poprawnie, lecz “nihil novi”. “Lonesome Preacher” zaskoczył mnie tylko końcówką w stylu starego Budgie. “Abomination” trochę “cuchnie” krzyżówką stoner + ”grunge” w stylu Stone Temple Pilots. Podsumowując: jest nieźle …. ale “dupy nie urywa” (winyla raczej nie kupię).
Może następnym razem (przy kolejnym wydawnictwie) ich muzyka “wyrwie mnie z kapci” (jest potencjał ale …).
Nota 6/10 ( miało być 5 ale plus za “Temple of Desert” i “Omniscient Messiah” no i ogólny koncept)
Misza