Poczuj Ekstazę!
Kolejna pozycja ze stajni PutridCult i kolejna, która charakteryzuje się uderzającą wręcz surowością i, tak to odbieram, autentycznością. Kapela z Polski (wyjaśniam tak, dla ścisłości i zachowania „dziennikarskiej” rzetelności; jakby komuś było mało po tytule), dokładniej z Warszawy. Według tego, co udało mi się ustalić, zespół istnieje od roku 2006, przy czym dotąd wydawał wyłącznie dema oraz uczestniczył w splitach. Zatem „Ekstaza upodlenia” jest pełnoprawnym debiutem kapeli, wysmażonym po 14 latach istnienia.
Zgodnie z informacjami, jakie można znaleźć w internecie, Sacrofuck jakoby pała się w graniu death metalu. Cóż, po przesłuchaniu „Ekstazy upodlenia” twierdzę, że death metalu jest tam jeszcze mniej, aniżeli wiarygodności wśród polityków. Jak dla mnie to brudny, skurwiały, do bólu oldschoolowy grindcore, który zupełnie luźno kojarzy się z Repulsion. Jest prosto, jest głośno, jest wściekle i nieskomplikowanie. Zresztą już zerknięcie na okładkę daje wyobrażenie, jakie zespół ma podejście do tego, co robi – bez sztucznych upiększeń, bez zakłamanej efektowności. Prosto w pysk i tyle!
Na materiał składa się 8 kompozycji, które w sumie dają nieco ponad 29 minut muzyki. Średnio wychodzi troszkę ponad 3 minuty na utwór. Utwory, jak już napisałem wyżej, utrzymane w nieskomplikowanej estetyce, jak na grind przystało. Chodzi o to, żeby powiedzieć, że mam wkurwa w sposób jasny i klarowny, nie dający najmniejszego miejsca do nadinterpretacji. Zatem żadnych popisów na materiale nie znajdziemy. Owszem, są solówki, aczkolwiek te do jakiś turbo oszałamiających nie należą. Mam wrażenie, że ich rolą jest dodatkowe wkurwienie słuchacza, napełnienie go wściekłością i irytacją. Jeśli tak, wówczas w 100% się sprawdzają.
Wypadałoby, żebym w jakikolwiek sposób ustosunkował się do tego, co opisuję. Lubię to! Jest naprawdę surowo, nieprzyjemnie, wręcz momentami niechlujnie. Natomiast uznaję, że taki jest koncept, taki jest pomysł na kapelę, i bierę to w całej rozciągłości. Jak na grind (tak, będę się upierał, że to nie jest death metal) przystało, wokale są różne – niskie growle, wrzaski i krzyki charakterystyczne dla sceny hc. Nierzadko na siebie nakładane. Wypada to wszystko naprawdę bardzo dobrze, wprowadza chaos i spory ładunek emocji. Do tego brzmienie płyty przywodzące na myśl to, co wchodziło na rynek pod koniec lat 80 i na początku lat 90. Jest gruz, jest spora dawka hałasu. Produkcja jest w mojej opinii odpowiednio niedopieszczona (albo na tyle dopieszczona, żeby ww. wrażenie dominowało).
Nie jest to materiał specjalnie wybitny, natomiast świadom jestem, że w tej materii (grindcore) ciężko jest na nowo odkryć Amerykę. To, co Sacrofuck oferuje, już było i to dawno. Natomiast jest to propozycja zagrana z dużą znajomością rzemiosła, stąd też słucha się „Ekstazy upodlenia” wcale przyjemnie. Przeszkadzają mi jedynie nieczytelne wokale, niemniej znowu, to może być kwestia przyjętej konwencji niechlujstwa, brudu i totalnego skurwienia. To tak, jakby kwestie wrzeszczane były w stanie totalnego nawalenia, albo, tytułowego upodlenia.
Myślę, że warto zakończyć recenzję, bowiem za każde przekleństwo w recenzji trza zrobić 10 przysiadów, a mi już kolana wymiękają. Polecam bardzo mocno, solidna dawka porządnego grindziola, który powinien zadowolić wszystkich, którzy z sentymentem wspominają początki sceny metalowej (rozpatrywanej bardzo szeroko, bez szufladkowania).
8/10
Paweł „Kostek” Kostka