Pomnik twardszy niż ze spiżu

W ciągu kilkunastu lat obserwowania polskiej sceny dostrzegałem sporą liczbę zespołów które zasługują na o wiele więcej niż otrzymują. Zespoły te brzmiały (i brzmią nadal) w pełni światowo i zrobiły bardzo wiele dobrego dla rockowo/metalowego grania w Polsce. Poniższy tekst chciałbym poświęcić zespołowi którego karierę śledzę niemal od dekady a który stał się dla mnie wspaniałą i żywą inspiracją nie tylko na polu muzycznym. Oto The Sixpounder oraz ich czwarty album – „Can We Fix The World?”

Na czwarty album zespołu z Wrocławia trzeba było czekać aż sześć lat. Zespół zagrał masę koncertów w kraju i zagranicą prezentując od 2019 roku nowe utwory które pierwotnie miały znaleźć się na płycie o tytule Killer King. W 2022 roku grupa postanowiła zmienić tytuł krążka na „Can We Fix The World?” co moim zdaniem idealnie pasuje do zawartej w nim treści muzyczno/tekstowej. Na czwartej płycie The Sixpounder funduje nam dziesięć utworów o długości czterdziestu minut i co za tym idzie jest to bardzo dobrze wyważony album. Widać i słychać, że zespół potrzebował sporo czasu na pieczołowite przygotowanie takiego albumu i solidne przemyślenia co chcą przekazać swoim fanom. Każdy z utworów niesie za sobą potężny ładunek emocjonalny i słychać, że był okupiony poświęceniem wielu środków. Od „We Are No More” przez „Monsters” i „Butchers” (tutaj szczególnie mocna i krytyczna ocena rodzaju ludzkiego przez wokalistę Filipa Sałapę) słyszymy jak zespół dojrzał przez prawie piętnaście lat działalności i jak konsekwencja w działaniu przekłada się na spełnienie artystyczne. Całość oparta jest na mocnych, pełnych groove’u riffach za które (jak i aranżację całego materiału) jest odpowiedzialny od zawsze założyciel zespołu, Paweł Ostrowski. Jednak gdyby były tu tylko mocne riffy to byłoby nudno. Mamy wstawki elektroniczne, wręcz beatowe oraz chwytliwe i melodyjne refreny których nośność mogę porównać do największych klasyków muzyki pop. Nie sposób tu nie pomachać głową do rytmu ani nie skandować kolejnych wersów z rękami w górze (utwór „Life is Killing Me” wpisuje się tu idealnie). Na osobne wyróżnienie poza muzyką zasługuje tu również praca Filipa, który w mojej opinii jest jednym z lepiej śpiewających po angielsku wokalistów w Polsce i z każdym wersem przekazuje wręcz namacalne emocje. Umiejętność uplastycznienia krzyku i czystego wokalu do tego stopnia to naprawdę duża zaleta i nie sposób przejść obok tego obojętnie. Cały album kończy pompatyczny, heavy metalowy hymn „Burn Like Sun” gdzie wokalnie udziela się również Krzysztof Sokołowski, frontman Nocnego Kochanka. O Nocnym Kochanku można powiedzieć różne rzeczy, ale ich wokalista posiada umiejętności głosowe na bardzo wysokim poziomie i idealnie wpasował się w utwór kończący nową płytę The Sixpounder. No i ostatni wers: „It’s Not Time To Die!” który jest niczym opadająca w teatrze kurtyna pozostawiająca słuchacza z pytaniem „co będzie dalej?” ale również motywacją do autonomicznego działania.

Na wieść o zakończeniu kariery przez The Sixpounder nie mogłem pozostać obojętny. Gdy zespół który towarzyszył mi przez tyle lat postanawia zejść ze sceny to trochę tak jakby kończyło się coś równie ważnego w życiu rodzinnym czy przyjacielskim. Nie jest łatwo się pogodzić, ale jak śpiewał klasyk – Show Must Go On. The Sixpounder znikają ze sceny, ale jestem przekonany, że zobaczymy ich w przyszłości w różnych kolaboracjach natomiast swoją bogatą karierą i czterema dużymi płytami zostawiają sobie to o czym pisał wielki poeta starożytności, Horacy. Parafrazując twórczość The Sixpounder to pomnik trwalszy niż ze spiżu.

10/10 Michał D.

Music Wolves - Odstęp