Bóstwa na chillu

. 

Zarówno rodzima scena muzyczna, jaki i nasz Naczelny nie przestają mnie zaskakiwać. Jak mówi mądrość ludowa, człowiek całe życie się uczy, a i tak głupi umiera. Coś w tym jest. Takim właśnie, mega pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie obcowanie z najnowszym krążkiem poznańskiej Tortugi, wydanym 1 stycznia 2020 albumem „Dieties”.

O twórczość poznaniaków zdarzało mi się w przeszłości pobieżnie otrzeć, jako że swoją pierwszą płytę wydali w roku 2017. Jakoś jednak nigdy nie znalazłem okazji, aby się w nią poważnie zagłębić. Poniekąd zmuszony obowiązkiem recenzenckim z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, iż obcowanie z tą mieszanką psychodelicznego stonera i doomu sprawiło mi niebywałą przyjemność.

       

„Dieties” jest albumem tematycznym, inspirowanym twórczością starego, dobrego Howarda Lovecrafta, dla nieobeznanych, pisarza amerykańskiego, jednego z twórców fantastyki naukowej, oraz mitologii Cthulhu. Tytułowe Bóstwa (Dieties) to postaci z rzeczonej mitologii. Każdy z siedmiu utworów na płycie (z wyjątkiem „DefectiveMind Transfer) nawiązuje do któregoś z nich (chociaż co do zaśpiewanego po hiszpańsku „Galeón de Manila” nie mam pewności). Album jest ubogi w warstwę liryczną. Jednym z najbardziej pod tym względem rozbudowanych utworów jest doskonały „Black Pharaoh II”. Z kolei „For Elizard” jest kawałkiem najbardziej żartobliwym i najwyraźniej oddającym charakter albumu, opowiadając historię niejakiego Yiga, który to cierpi na chroniczną nienawiść do Godzilli („thisotherfuckinglizard”). Tortuga odchodzi na nim od kierunku w jakim najczęściej zmierzają kapele metalowe inspirujące się Lovecraftem, czyli opowiadania horrorów z udziałem wykreowanych przez niego istot, i idzie w kierunku konwencji lekko żartobliwej, ukazując bóstwa Cthulhu na lekkim chillu.

Muzycznie „Dieties” nie stanowi jakiegoś przełomu i nie wnosi rewolucji w stonerowy światek. Jednak album ten został okraszony kilkoma smaczkami sprawiającymi, że słucha się go z wyjątkową przyjemnością. Tortuga dedykowała swoją drugą płytę pamięci Stuarta Gordona, amerykańskiego twórcy filmów klasy B, który przeniósł na ekran kilka opowiadań Lovecrafta. Właśnie wplecione w utwory (m.in. w „Esoteric Order”) filmowe sample, wraz przestrzeniami tworzonymi przez efekty syntezatorowe nadają całości niesamowitego klimatu. Czuć w tej muzyce filmowego, gordonowskiego ducha. Na bardzo wysokim poziome stoi praca basu i gitar, tworząc momentami psychodeliczne wiry wkręcające się w umysł. Soczyste riffy atakują zmysły zaraz po wybrzmieniu ostatnich dźwięków klimatycznego intra, rytm często się łamie, momentami ocierając się o progresywne rejony. Żaden z kawałków na tej płycie nie nuży, wszystkie stoją na równym, wysokim poziomie, niektóre potrafią zaskoczyć, jak chociażby spokojnie rozpoczynający się „Trip”, który znienacka atakuje zmysły galopującym gitarowym groovem, by nagle znowu się zatrzymać i przejść w atmosferyczne, kołyszące pejzaże malowane gitarą, wspieraną przez stonowaną perkusję, z których na koniec ponownie ujawnia się erupcją energii. Album zamyka nieco nie pasujący do całości, jednak niezwykle klimatyczny „Galeón de Manila” z hiszpańskim tekstem i ponad 7-minutowym outro składającym się z niekończącego się świdra syntezowanego szumu.

Tortuga ujęła mnie swoją wariacją na temat Lovecraftowskiego uniwersum i od kilku dni nie mogę uwolnić się od tej płyty. Siedzi mi w głowie i nieustannie do niej wracam. Mam nadzieję, że i Wam przypadnie do gustu. Na pewno warto dać jej szansę.

 

Tomek S.

Music Wolves - Odstęp