Grindcore niedoceniony.

Dawno nie wpadł mi w ręce dobry grindcore. Sam fakt, że jest to ekstremalny gatunek, dosyć niszowy i mało medialny nie ułatwia dotarcia do nowych płyt, tym bardziej w czasach dobrobytu, kiedy tyle innej, dobrej muzy trafia się na około. Warto jednak pamiętać, że UNBORN SUFFER to nie osiedlowa, ledwo startująca kapela, która wczoraj wyszła z debiutem. To prawie dwadzieścia lat doświadczenia w robieniu hałasu najwyższej próby, kilka mocnych, studyjnych płyt i wiele lat doświadczenia w undergroundowym graniu. Od czasu wydania w dwa tysiące szesnastym roku „Nihilist” zespół nie próżnuje, tworzy muzykę i widać, że okres pandemii dał mu czas potrzebny na stworzenie kolejnego cacka.

Wykorzystanie świeżej krwi w postaci Sławasa też dodaje zespołowi skrzydeł i – nie ma co dalej trzymać w napięciu – prawie rozerwało mi głośniki! Pamiętajcie, włączając tę płytę, zapnijcie mocno pasy, bo to trzydzieści pięć minut grindcoru najczystszego sortu. Jak w tak krótkim czasie zmieścić dwadzieścia pięć kompozycji, nie pozostaje nawet lekką zagadką dla fanów ekstremalnego grania. Od pierwszego wzięcia płyty do ręki widać, że nie ma ona litości i doskonale spełnia założenia gatunku. Jednak czuć w niej świeże pomysły i mocne zaangażowanie twórców. Ale po kolei. 
Płytę otwiera pełne agresji, ponad dwuminutowe „God’s Blood” i od razu nadaje całości mocny, szybki, pełen werbli i warczących wokali ton. Nie ukrywam, że ta stylistyka urzeka mnie od lat i tym razem też mnie kupiła, ale mimo klasycznego podejścia, krążek szybko okazał się zaskakujący. Nie mamy tu płaskiego klepania garów i targania struny, z utworu na utwór płyta odsłania swoje mroczne i energiczne możliwości, żeby co jakiś czas tak mocno przykuć uwagę, że nie da się od niej oderwać. Pierwsza wielka miłość na tej płycie to „We The Worst”, gdzie w energetyczne granie wpleciono fragmenty z Emiliana Kamińskiego, czytającego „Bluzg” – dla nieznających tekstu polecam Google. Kompozycja ta wchodzi jak w masło i zostaje na długo, zresztą nie tylko ona. Wpadające jako następne „Solutions” szybko nie zejdzie z moich słuchawek. Oczywiście nie brakuje kilkusekundowych kawałków ani rozwalaczy bębenków, takich jak „All Living Kills”, którego perkusja przeszyła mnie na wylot. Przy bardzo wymownym „Pierdolę was”, od razu chciałem robić pogo, bo mimo że nie przepadam za polskim tekstem w metalu, tak tu brzmi on genialnie. Na koniec zostaje utwór, który jest w połowie płyty, a nosi delikatny tytuł „A-82”. Muzyka z samplowanymi opowieściami z miejsca zbrodni wchodzi wprost w szpik kostny i nie pozwala zasnąć w nocy. Jest to idealne wykorzystanie formy dla przenoszenia szokującej treści.


Nie prowadzę statystyk w stylu płyta roku i czasem trochę żałuję, bo wydana w dwa tysiące dwudziestym roku „Commit​(​ment To) Suicide” jest jedną z najlepszych rzeczy, jaka się mogła w nim przydarzyć. Zdecydowana, przemyślana płyta, na której właściwie każdy kawałek przykuwa uwagę i nie pozwala o sobie długo zapomnieć. Płyta nie ma wad, jest niszcząca i kusząca energią. Chciałbym się doczepić, ale nawet undergroundowa produkcja nie jest słaba i pasuje idealnie do tego krążka. Sample nie męczą, tylko wchodzą idealnie, jak powinny. Tak, to jest doskonała płyta, którą polecam każdemu… fanowi gatunku, bo wiadomo, że nie każdy wytrzyma zderzenie z tą formą i z tym stylem. Ale cóż, jego strata. Tymczasem ja nawet nie czekam na kolejny krążek, tylko włączam ten w pętlę, bo to miłość od pierwszego wejrzenia, jak pierwsze zderzenie z Napalmami.

Kri-Su

Ocena 9/10

Music Wolves - Odstęp