Żarty się skończyły – wchodzimy do pokoju razem z drzwiami.
Bo inaczej nie idzie opisać tego, co Valyear zaserwowało nam na „Revolution Fear”.
Fani rodzimego Black River poczują się jak w domu. „Revolution Fear” to solidne granie z niemierzalnym ciężarem i kopem w wokalach, podczas gdy sekcja rytmiczna robi bigos z wnętrzności słuchacza. Wydawnictwo jest niezwykle lekkie w odbiorze, nie męczy nawet po wtórym przesłuchaniu – koniecznie odpalcie je sobie na siłowni! Dynamika utworów podtrzymuje szybsze tętno u słuchacza – i bardzo dobrze! Widać o to chodziło chłopakom z Valyear i to osiągnęli.
„Revolution Fear” brzmi bardzo dobrze – każdy instrument jest czytelny co potęguje wrażenie „kopa”, jakiego Valyear zadaje nam 9 razy, bo tyle jest utworów na płycie. Słychać mnogie inspiracje zespołami podobnymi gatunkowo do Valyear, co każe mi myśleć o „Revolution Fear” w kategorii sztampowego, ale ludzki zmysł nakazuje mi wyczuć radość, jaką ci załoganci mieli podczas tworzenia i nagrywania, co jest rzadko spotykane. Kto kiedykolwiek grał na instrumencie i nagrywał, ten wie, o czym mowa.
Odważnym krokiem jest 9. utwór live. Zespół zaryzykował, dając „lajwa” na krążek i się opłaciło. Pokazał, co ma najlepszego i jak brzmią „na żywo, ale w studiu”. Po przesłuchaniu „Revolution Fear” w całości, gdyby ktoś mi powiedział, że Valyear gra w okolicy – pobiegłbym szybciej, niż jestem to sobie w stanie wyobrazić.
10/10 Krasoń Daniel