Tatuaż na kasecie
Przerażająca jest moc sentymentów. Jest to jedna z tych sił na świecie, która pcha ludzi do czynów niezrozumiałych i brawurowych, ale częstokroć i głupich czy wręcz bezrozumnych. Odnowione meble z dawnych lat osiągają zawrotne ceny na aukcjach. Ulice miast przemierzają nie tylko stare samochody, ale i tramwaje czy trolejbusy. Do łask wracają zatem i dawno zapomniane nośniki. Mowa tu jednak nie tylko o płytach winylowych, ale również o kasetach magnetofonowych. Z kaset możemy słuchać już nie tylko starych albumów, ale i produkcji, które nigdy wcześniej nie pojawiły się na żadnym innym nośniku. Finowie z Vonülfsrëich właśnie taki nośnik wybrali dla swojego EP The Cult. Chociaż mnie dane było zapoznać się z produkcją na CD, to rozumiem ich wybór.
Kapela poszukiwała jednak dalej swojej tożsamości, co zaowocowało wydaniem w roku 2017 na 12″ winylu przepięknej płyty Hyperborëan Hills. Nagrany w całości w języku rodzimym i opatrzony atmosferyczną okładką album, oferuje osiem podobnych do siebie, ale jednak odmiennych utworów. Był to, w mojej ocenie, szczyt artystycznej kariery tej grupy i zarazem przełom w ich twórczości. Kolejna produkcja Barbaric Iron przywodzi na myśl niechlubny dorobek nagrywanych pokątnie skinpunkowych gadzinówek z lat 90. Podobnie jak wcześniej, nie do wszystkich kompozycji z lat kolejnych udało mi się dotrzeć. Dość powiedzieć jednak, że od roku 2017 do 2022 zespół wydał ich siedem, z czego trzy to dema, z którym to formatem zespół nie miał nigdy wcześniej do czynienia. Większość nagrana została na nośnikach magnetycznych, w dużej mierze w limicie zaledwie 20 kopii.
EP The Cult z lutego ubiegłego roku zostało oryginalnie również wydane na kasecie, limitowanej do 50 egzemplarzy. Sam zespół na okładce umieścił hasło black garage deathcrush. Fascynacja Finów muzyką Norwegów z Mayhem poszła tak daleko, że okładka dwuutworowego demo „I Am the Moonhailer” Sessions sprzed kilku tygodni to praktycznie kopia Deathcrush. Album The Cult zawiera pięć utworów, z czego jeden to cover My Unholy Witch zespołu Wizzard. Wydaje się, że zespół odbił się od dna, na które nieoczekiwanie spadł w roku 2018 i górę biorą teraz inspiracje norweską sceną blackmetalową początku lat 90., a nie ideologiczne wycieczki po nordyckich mitach.
Przyznam, że moje pierwsze przesłuchanie The Cult było wielkim rozczarowaniem. Wydawało mi się, że wszystkie utwory brzmią identycznie. Po bliższym zapoznaniu się z płytą dostrzegam jednak niuanse pomiędzy poszczególnymi wątkami. Wokal w większości jest chropowaty i zniekształcony, a gitary rzężące i monotonne. Czuć jednak odmienny klimat poszczególnych kompozycji. Ewentualne zniekształcenia magnetyczne mogłyby natomiast podkreślić wspomniany efekt. Muzyka zespołu nie potrzebuje wielowymiarowych efektów i czystej produkcji. Te dźwięki to dosłownie kwintesencja brudu, który sącząc się do uszu wypełnia je szlamem i odpadami. Zespół daleko odszedł od Hyperborëan Hills, ale nie zgubił swojej tożsamości. Najgorzej z całej piątki wypada wspomniany cover, któremu bardzo nie służy paskudna produkcja. Pozostałe kompozycje nie powalają, ale pozwalają poczuć brud garażu, o którym sam zespół wspomina. Wręcz widzimy Yonülfa i Fogga machających przetłuszczonymi włosami podczas nagrań albumu przy świetle przepalającej się żarówki. Kątem oka zerkamy na szpule kręcące się w poobijanym magnetofonie w kącie pomieszczenia, gdzie z każdą minutą powstaje płyta, która nie jest albumem dobrym, ale w końcu wielka jest moc sentymentów! Chociaż moja wersja cyfrowa nie jest tak nostalgiczna, to brud z każdą minutą sączy się podobnie ze srebrzystego krążka, wypełniając moją głowę ohydą i plugastwem.
Jeśli porównamy muzykę do rysunku, to wydawanie muzyki na CD czy w wersji cyfrowej dla serwisów streamingowych, jest jak rysowanie na papierze. Proste w zamierzeniu linie są proste; wszystkie detale doskonale widoczne; skomplikowane techniki znane rysownikowi przydają się na każdym kroku. Wydawanie muzyki na kasetach jest natomiast jak tatuaż. Nic nie jest już linią prostą; kolory zmieniają odcienie, a linie swój bieg; cieknąca krew zamazuje kształty i dopiero po czasie będzie widać czy nasz tatuaż w ogóle przypomina wizję tatuażysty. The Cult jest takim właśnie tatuażem – zzieleniałym, momentami wbitym za głęboko i rozlanym pod skórą, chwilami za płytko i wytartym i słychać to nawet z nośnika cyfrowego. Nie jest to tatuaż ładny, ale znany i skrywający historię. Znaną nam opowieść, którą chcielibyśmy poznać po raz kolejny.
6/10
Łukasz F
Niestety Ep nie znajdziemy na YT zarzucamy więc podrzucamy link do utworu …Of Fire And Wood