Jak dziki gon, wataha rusza, czując świeżą krew, nadstawia uszu, wytęża swój węch… w odmętach cieni, głosu z czeluści woła ich zew, by szukać, by łowić aż braknie im tchu, dźwięków gniewu, wichury i wyklętych strun…
WAN- Antichristian Douchebags. -recenzja
Muzyczna piaskarka
Po wielu miesiącach przymusowego postu nastąpiła w końcu odwilż koncertowa. Na ulicznych murach wyblakłe plakaty z datą sprzed dwóch lat powoli zaczęły ustępować miejsca zaproszeniom na nowe eventy. Koncertowa susza była trudna dla wszystkich wykonawców. Podejrzewam jednak, że najtrudniejsza dla tych spośród nich, których muzyka z założenia nie służy domowej kontemplacji, a festiwalowemu huraganowi. Tak właśnie widzę zespół WAN i ich nowy album Antichristian Douchebags.
Analogia do Antichristian Hooligan autorstwa Owls Woods Graves jest chyba uzasadniona nie tylko ze względu na przekaz, ale również punkowe inspiracje. Jeśli wierzyć metal-archives, to szwedzki WAN założony został w 2009 roku przez Isengrima (bas, gitary) oraz Tsjuda (wokal), po czym dołączyli do nich Drægg (perkusja) i Skoll (bas). Zespół ma na swoim koncie już cztery (wliczając omawiany) albumy długogrające. Wbrew ocenie na wspomnianej stronie, w mojej opinii to właśnie debiut był najlepszą produkcją kapeli. Utrzymana w tempie średnim i szybkim płyta oferuje wiele urgehalowych rozwiązań i klimatycznych rozwiązań kompozycyjnych. Pod tym względem wyróżnia się bardzo na tle nowego długograja. Antichristian Douchebags to album szybki i maniakalnie przywiązany do swojego tempa. Zaledwie dwa lub trzy razy zespół zwalnia by pozwolić na oddech słuchaczowi. Żwirowate dźwięki tną nasze bębenki przez ponad czterdzieści minut z nieubłaganą konsekwencją. Gdyby oddać całość w zapisie nutowym należałoby wyciąć nuty w zardzewiałej blaszanej płycie przy użyciu piaskarki. Zespół oferuje nam trzynaście utworów, z których przeważająca większość trwa poniżej trzech minut. Najbardziej wpadają w ucho te, które powstały w rodzimym języku Szwedów i pociągają obcą dla wszechobecnej angielszczyzny melodyką. Na okładce płyty znajdujemy szczerzącą się czaszkę, co odsyła nas do kolejnej analogii w postaci recenzowanej tutaj niedawno nowej produkcji ukraińskiego Hellhate. W obydwu przypadkach odnosimy wrażenie, że to trupy śpiewają. Szarpią struny zbielałymi knykciami i uderzają w bębny wyrwanymi z przegniłych stawów piszczelami. Do obrzydliwej ikonografii i brudnej produkcji zespół przyzwyczaił nas już na swoich poprzednich płytach w tym, oprócz wspomnianego debiutu, dwóch kolejnych: Enjoy the Filth oraz Wan Way to Hell. Tsjud ryczy swoje kwestie, przeciągając wyraźnie ostatnie słowa wersów, które nikną w gardłowym charkocie. Żaden z utworów właściwie nie zapadł mi w pamięć. Płyta to jednolita masa brudu i paskudztwa, którym zespół z pewnością chętnie obrzuciłby nas na koncercie.
WAN jest przede wszystkim zespołem koncertowym. W ich muzyce brak jest melodii i w żaden sposób nie potrafi nas ona zahipnotyzować. Krótkość utworów i ich odrażająca chropowatość z pewnością sprawdzi się jednak przy kolejnym kuflu piwa na festiwalu muzyki ekstremalnej. Dla fanów hardcore, crossover i punk rocka nowy album WAN to z pewnością pozycja warta uwagi. Szwedzi są też doświadczonym graczem na tym polu, stale upraszczając swój styl i bezkompromisowo ignorując wszelkie kanony piękna i estetyki. Ich muzyka jest jak nacieranie się papierem ściernym. Nie jest to na pewno rozrywka dla każdego, ale trudno pozostać obojętnym wobec takiej propozycji.
Klasyczny gotycki styl! Tym razem kawał dobrego mięsiwa dla fanów muzyki gotyckiej. W łapach swych mam do zrecenzowania szósty album włoskiej kapelki o wdzięcznie brzmiącej…
Klasyczne diabelskie wyziewy Dziś udaję się w podróż do Niemiec. Wszystko za sprawą niemieckiej grupy ILLUM ADORA, która dzięki wytwórni Fallen Temple, wydała zremasterowane dema…
American Scream Minęło pięć lat od wydania ostatniego krążka Lamb of god, który wybrzmiał zbyt szybko. Nie pamiętam już, na łamach jakiego portalu napisałem, że…
Nowoczesne granie w japońskim stylu Ogrom współczesnych grup metalowych idzie w nowoczesność. Cyfrowe brzmienie, sample i karkołomne breakdowny w niemal każdym utworze. Często jednak za…