Gdy muzyka przejmuje kontrolę
Prowadzi nas sama muzyka i atmosfera… Jest to ten moment, w którym dźwięk przejmuje kontrolę, a człowiek ją traci – o nowej płycie Whalesong, inspiracjach, swojej twórczości i muzycznej pracy opowiada w wywiadzie Michał Neithan Kiełbasa – multiinstrumentalista, kompozytor, tekściarz, wokalista, realizator dźwięku i wizjoner, dla którego muzyka nie ma granic nie do pokonania. W imieniu Music Wolves internetową rozmowę na żywo przeprowadziła Orlina.
Orlina: Jako muzyk związany jesteś od dawna przede wszystkim z projektem Whalesong, który tworzysz razem z Grekh’iem. Działacie od 2009 roku, czyli już obchodziliście swoje dziesięciolecie. W tym projekcie jesteś głosem, gitarą, basem i jeszcze innymi dodatkowymi instrumentami. Jak radzicie sobie z podziałem ról na scenie?
Neithan: Jako że działamy na zasadzie kolektywu, skład jest otwarty. Osobiście odpowiadam za kierunek zespołu, plus gram na około 70-80% instrumentów, które słychać – zaliczyć do nich można wspomniane gitary, bas, a także dzwony rurowe, gong, cymbały i wiele innych. Drugi rdzeń grupy, czyli Grekh, to bębny i perkusjonalia, a w przypadku nowej płyty „Radiance of a Thousand Suns” wspomogli nas Thor Harris (Swans, Wrekmeister Harmonies) na cymbałach, Vogg (Decapitated, Machine Head) na akordeonie, Pope (Sigihl) na saksofonie oraz rewelacyjny wibrafonista Tomasz Herisz. Na koncertach gramy przeważnie jako duet lub trio, numery i tak ewoluują w formie koncertowej, mają kompletnie inne aranże, jednak podział ról muzyków jest niezmieniony.
O: Korzystacie czasem na koncertach z pomocy muzyków sesyjnych?
N: Nie.
O: Twoim solowym projektem jest Lugola. Co skłoniło Cię, żeby z industrialnego eksperymentalnego metalu zapuścić się w gęstwiny noise’u?
N: Jestem fanem darkambientu i noise/power electronics od dawien dawna, stąd też gdzieś tam pojawiła się naturalna potrzeba wykreowania takich dźwięków. W lutym wydałem kolaborację Lugola z MANN, a zarazem od wielu miesięcy mam skończony nowy album pt. „Grief Design” (pewnie niedługo pojawi się na bandcampie). Poza tym od kilku lat szykuję album właśnie w klimatach noise/powerelectronics/deathindustrial, docelowo miał być wydany też pod tym szyldem, ale ze względu na to, iż od kilku lat Lugola oscyluje dookoła darkambientu i zarazem nie chcąc rozwodnić tego, czym się ten projekt stał wszelkie przyszłe stricte noise’owe rzeczy planuję wydawać pod szyldem Harmony of Struggle. Na youtube i bandcamp można usłyszeć pierwszą kompozycję HoS zatytułowaną „:prozess:”.
O: Obok tego, że sam jesteś muzykiem, to pracujesz z takimi formacjami jak Decapitated i Mgła. Co dokładnie robisz dla tych kapel, na czym polega Twoja praca na backstage’u?
N: Jeżdżę jako guitartech, przygotowuję sprzęt, scenę i pilnuję, aby wszystko było ok podczas koncertów.
O: Niedawno z Mgłą powróciliście z trasy w Ameryce Łacińskiej. Jakie kraje i miasta udało Wam się odwiedzić?
N: Byliśmy w Brazylii (Sao Paulo), w Argentynie (Buenos Aires), w Chile (Santiago), w Ekwadorze (Quito) oraz w Kolumbii (Cali, Medellin, Bogota). Bardzo udana trasa i codziennie świetne przyjęcie publiczności.
O: Właśnie… a jaka jest w Ameryce Południowej publiczność metalowa?
N: Bardzo żywiołowa, zdecydowanie żyją muzyką.
O: Różnią się czymś od tej znanej z naszego polskiego metalowego podwórka?
N: Kompletnie inna mentalność i zachowanie. Jest po prostu inaczej.
O: Czy był to Twój pierwszy wypad do Ameryki Południowej? Jakie są twoje wrażenia z pobytu?
N: Tak. Ogółem same pozytywne. W przypadku Brazylii nie odczuwałem zbyt dużych różnic względem Europy, jednak Ekwador, czy przede wszystkim Kolumbia, to już inny świat. Bardzo mi się również podobało w Chile.
O: Czy odwołano na trasie jakiś gig z powodu epidemii?
N: Pięć koncertów w Meksyku, dlatego wróciliśmy tydzień wcześniej.
O: Czy zespół ma w planie powrót do Ameryki Łacińskiej, aby dokończyć trasę?
N: Koncerty są przełożone na późniejszą datę. Więcej informacji można znaleźć na stronach zespołu.
O: Niedawno Whalesong wydał nowy album. Możesz opowiedzieć nam nieco więcej o „Radiance of a Thousand Suns”, o jego powstaniu, inspiracjach, współpracy z muzycznymi gośćmi?
N: Nasz nowy album to dwupłytowy kolos. Kilka tygodni temu ukazał się fizycznie nakładem OldTemple. Względem wcześniejszych wydawnictw jest na pewno bardziej dojrzały i rozbudowany. Największym novum jest zdecydowanie rozszerzenie instrumentarium – pojawiły się takie instrumenty jak cymbały, gong, dzwony rurowe, saksofon, wibrafon, sitar, skrzypce, a nawet przedmioty natury przemysłowej – piły tarczowe, sprężyny i inne żelastwo. Ogółem jest to porządne podsumowanie tego, czym jest ta grupa, niektóre kompozycje (jak na przykład „Rebirth”) grywaliśmy na żywo już w 2011 roku. Wszystko oczywiście przez ten czas na bieżąco ewoluowało, a jeśli gramy któryś utwór na żywo – i tak różni się on zdecydowanie od jego formy znanej z CD. Ten zespół od zawsze czerpał garściami z takich gatunków jak no wave, industrialczy minimalizm i to słychać. Nowa płyta na pewno neguje fragmentaryczne słuchanie muzyki, zmusza, by się w nią wsłuchać, jest tu wiele smaczków ukrytych w tle. Jeśli chodzi o osoby spoza podstawowego składu – bardzo się cieszę, że mieli czas i chęci,aby dołożyć swoje cegiełki. Nieraz zmieniały one kompletnie klimat utworu i przenosiły go w zupełnie nowe rejony. Było to bardzo ciekawe i inspirujące.
O: Czy nad tym albumem zdarzyło wam się także pracować na odległość?
N: Jedyną osobą, która dogrywała swoje partie na odległość był Thor, jako że mieszka w USA. Z resztą muzyków się spotykałem i wówczas rejestrowaliśmy ich partie. Baza kompozycji – piloty gitar oraz bębny były „improwizowane” w studiu – każdy wiedział, co ma grać, jednak wszystkie zmiany motywów etc. były na umowny znak, sygnał. Na żywo robimy to samo, stąd żaden koncert nie jest taki sam, utwory mają „płynną” konstrukcję.
O: Czyli można powiedzieć, że trochę jammujecie na koncertach, że płyniecie, jak was muzyka i atmosfera niesie?
N: Utwory mają pewne struktury, jednak są one zmienne i może się tam wiele podziać. Nie nazwałbym tego jednak jammowaniem. Prowadzi nas sama muzyka i atmosfera, jak wspomniałaś. Jest to ten moment, w którym dźwięk przejmuje kontrolę, a człowiek ją traci – te chwile są najciekawsze i najlepsze. Jednak nie zawsze udaje się to osiągnąć.
O: Wracając jeszcze do twojej bardzo szerokiej muzycznej działalności. Pojawiasz się także w kilku innych projektach, w blackmetalowymUseless jako basista, w blackowo-doomowymLifelessGaze jesteś wokalistą i gitarzystą, wspomnę jeszcze o neofolkowym projekcie Grave of Love, w którym jesteś w gruncie rzeczy wszystkim… a od ubiegłego roku działasz jeszcze w katowickim dommowo-stonerowymBlak Magic Rites jako gitarzysta, basista i wokalista. Do tego Whalesong, Lugola, Harmony of Struggle oraz twoja praca przy trasach koncertowych Decapów i Mgły, bywa, że nagłaśniasz też koncerty. Jak Ty to wszystko godzisz? Czy praca na tylu polach wymaga dobrej organizacji czy raczej niepohamowanej fantazji?
N: Zaraz po Whalesong, to Grave of Love jest chyba najbardziej absorbujące – z tym zespołem w sumie gram najwięcej live – w 2019 m.in. kilka koncertów jako support przed ROME, czy występ na Castle Party. W tej chwili staram się skończyć pełny album. Jeśli chodzi o LifelessGaze i Black Magic Rites – są to swoiste zrywy raz na jakiś czas, bardzo fajne odskocznie od innych działań. Zarazem realizuję nagrania cudzych zespołów w Antisound Studio. Także jest tego wszystkiego trochę do łączenia, ale wychodzę z założenia, że jeśli się chce, to można. Dobra organizacja (aczkolwiek nie zawsze wszystko da się pogodzić) to podstawa. Fantazja/inspiracje czy tzw. wena – to też, bez tego ani rusz z działaniami twórczymi. Póki jest trzeba korzystać.
O: Dla ilu z tych projektów piszesz teksty?
N: Dla wszystkich, w tym także ostatni album Useless „Fall into Extinction” ma moje teksty.
O: Skąd czerpiesz inspiracje, gdy piszesz teksty utworów?
N: Ze wszystkiego dookoła, codzienność, książki, kino, sztuka, własne przemyślenia. Zawsze jak mi coś wpadnie do głowy – spisuję. Czasem napiszę pełny tekst za jednym zamachem, kiedy indziej miesiącami go składam. Różnie bywa.
O: Ile albumów oraz EPek, na których się udzielasz, zostało dotychczas wydanych?
N: Nie mam pojęcia, nie liczę (śmiech). Zwłaszcza, że czasem komuś przygotuję gościnnie intro – jak np. dla Haunted Cenotaph czy Moloch Letalis, albo nagram gościnnie jakieś instrumenty – jak na debiut darkdrone. Kto jest zainteresowany moimi dźwiękami – zapraszam na moją stronę http://michalkielbasa.bandcamp.com. Na niej są wszystkie solowe wydawnictwa i odnośniki do moich konkretnych projektów/zespołów.
O: Jak wspomniałeś, jesteś też realizatorem dźwięku w Antisound Studio. Pracujesz głównie przy realizacji metalu, czy zdarza ci się nagrywać i dopieszczać utwory z innych muzycznych klimatów?
N: Gatunek nie ma znaczenia, zdarza się wszystko, od poezji śpiewanej po maksymalnie surowy black metal.
O: Czy znajomość tajników i realiów pracy realizatora pomaga muzykowi na scenie?
N: Pewnie tak, prościej mi się na pewno dogadać z realizatorem, bo wiem, czego chcę lub sam sobie odpowiednio przygotuję pewne rzeczy na potrzeby sceny, by oszczędzić czas, a także ułatwić życie innym.
O: A największa scena na jakiej postawiłeś nogę?
N: Pol’and Rock Festiwal 2019 – gościnny 'wrzask’ (śmiech) podczas 'Spheres of Madness’ na koncercie Decapitated.
O: Gdzie najbardziej chciałbyś sam zagrać koncert?
N: RoadburnFestival.
O: Opowiesz naszym czytelnikom o swoim najciekawszym muzycznym doświadczeniu?
N: Szczerze mówiąc nie mam takiego, wszystko przede mną. Ewentualnie koncert SWANS w Warszawie w 2010 – świeżo po reaktywacji grupy, swoisty life-changingexperience, który kompletnie przewartościował moje podejście do dźwięku i koncertów.
O: Jakie są Twoje największe muzyczne inspiracje?
N: Na pewno ogromny wpływ miały na mnie takie osoby i zespoły jak David Bowie, Justin K. Broadrick, Nick Cave, Fields of the Nephilim, Death in June, EinstürzendeNeubauten, Laibach, La Monte Young, TerryRiley, Mayhem, Swans, King Diamond, Meshuggah, Ulver, Scott Walker, Scorn, Black Sabbath.
O: Co powstaje w Twoich kompozycjach najpierw – tekst czy muzyka?
N: Muzyka, ewentualnie zdarzyło się, że tytuł, a wraz z nim ogólna wizja kompozycji, jednak bez konkretnych dźwięków.
O: Miałbyś jakąś złota radę dla czytelników portalu Music Wolves?
N: Każdy jest inny, niestety nie ma uniwersalnych prawd.
O: Dlaczego warto zagłębić się w „Radiance of a Thousand Suns”?
N: Żeby poznać coś innego i a nuż odkryć coś ciekawego dla siebie. Ta płyta jest zdecydowanie odmienna od tego, co na co dzień się dzieje na scenie około rockowo-metalowej. Zarazem jest zdecydowanie maksymalnie szczera i nie można koło niej raczej przejść obojętnie. I jak to ktoś ostatnio stwierdził w jednej recenzji – wulgarnie bezczelna.
O: Bardzo Ci dziękuje za rozmowę.
N: Również dziękuję
O: Życzymy Ci dalszych sukcesów na różnych muzycznych polach 😊