Jak dziki gon, wataha rusza, czując świeżą krew, nadstawia uszu, wytęża swój węch… w odmętach cieni, głosu z czeluści woła ich zew, by szukać, by łowić aż braknie im tchu, dźwięków gniewu, wichury i wyklętych strun…
Deadline – Dust, Bones and Oblivion – recenzja
Krajobraz po apokalipsie
Metalowców zawsze interesowało to co nieznane, tajemnicze i również zakazane. Ciekawska natura ludzka nie ma właściwie żadnych granic i z każdej dziedziny jest w stanie wyciągnąć coś inspirującego. Jednym z takich tematów są tajemnice wszechświata i jego mroczna strona. Ma to oczywiście swoje powiązania z teoriami spiskowymi, post-apokaliptycznymi i gatunkiem science-fiction które od zawsze współgrają ciekawie z ciężkimi gitarami, perkusją i growlem. No bo w końcu nic tak nie dodaje uroku dźwiękowej anihilacji jak odpowiednio skomponowana treść liryczna. A o taką zadbał tyski kwintet Deadline powracający z pierwszą od ośmiu lat płytą „Dust, Bones and Oblivion”.
Osiem lat to długo jeśli chodzi o czas od ostatniego albumu. Ale jeśli jest się zespołem nie utrzymującym się z muzyki, niezależnym od wytwórni to można, jak najbardziej. Na szczęście Deadline to nie zespół który podchodzi „lajtowo” do tego co wydaje i nie przykłada wagi do promocji. A wręcz przeciwnie. Nowy album to pozycja naprawdę wysokich lotów. Jedenaście numerów z czego trzy z nich to instrumentalne „łączniki” dostarczających nam potężną porcję melodycznego death metalu o solidnej dawce groove’u. Podejrzewam, że zespół definiował swoją trzecią płytę przez ostatnie kilka lat i w końcu dopięli swego. To, jak przyłożyli się do kompozycji i produkcji słychać od razu. Intro „Aphelion” i strzał prosto w ryj w postaci „Olympus Mons” to już od razu znak jakości. Gitary sypią interesującymi riffami, perkusja galopuje niczym stado dzikich koni a wokal Andrzeja „Lancza” Lewandowskiego odnajduję mocno pod wpływem takich wokalistów jak Randy Blythe czy Dez Fafara. Nawet pokusiłbym się o postawienie Deadline obok właśnie Lamb of God czy DevilDriver jeśli chodzi o całokształt twórczości. Tematyka płyty obraca się przez cały czas trwania wokół historii post-apokaliptycznych i ogólnoświatowej śmierci i zniszczenia cywilizacji. Tutaj od razu zachęcę wszystkich czytelników do sprawdzenia teledysku do utworu „Phobos Eclipse” który jest jednym z najlepszych bengerów na albumie. W tym i kilku innych utworach jak chociażby również jeden z moich ulubionych „Sands of Cydonia” mamy momenty wyciszenia aby za chwilę wpaść w wir ekstremalnych dźwięków. Panowie z bardzo dobrym zmysłem lawirują między spokojem a furią w swoich utworach co sprawia, że słucha się z jeszcze większą ciekawością.
Jedyne co z rzeczy które mi nie pasowały to czasem gubiłem się w tym kiedy dany utwór się kończy a zaczyna następny. Przez pierwsze dwa odsłuchania ciężko było to wyczuć, ale zaczynam rozumieć, że to poniekąd kwestia tego, że album jest bardzo spójny w swoim przekazie i zespół chce nam opowiedzieć pewną historię. Historię gdzie między fikcją literacką a prawdziwym życiem zaciera się granica. I nic nie jest niemożliwe.
Bardzo się cieszę, że mogę obcować z nową płytą grupy Deadline i mam nadzieję że w przyszłości zobaczę jak grupa radzi sobie na żywo, bo materiał z nowego albumu aż się do tego wyrywa.
Poprawnie to za mało Vermisst, black metalowy zespół z Poznania, jest kolejnym bandem, jaki przyszło mi recenzować ze stajni Fallen Temple. Już w poprzedniej recenzji,…
Połączenie elektroniki, gitar i delikatnego, kobiecego głosu z delikatną dozą dekadentyzmu… Połączenie elektroniki, gitar i delikatnego, kobiecego głosu? Czemu nie. „Standstill” to trzeci album, niezwykle…
Polska Death Metalem Stoi Polska death metalem stoi. Amen. OK, mamy również silną scenę black, blackened thrash, niemniej to właśnie śmierć metal jest w Polsce…
Oko otwarte na Furię. Panowie z Furii długo kazali na siebie czekać, oj długo. Jeden z najbardziej intrygujących i enigmatycznych zespołów na naszym rynku muzycznym…